wtorek, 26 kwietnia 2011

Część druga misji piątej.

Rozmowy z Weną.

Występują: panna Margaret.w i Wena, inspiratorka i natchnienie dla autorki.

Margaret.w: Cóż to, gdzieś mi się podziała moja Weno? Moja Przewodniczko? Czemu mnie opuściłaś? {skrywa twarz w dłoniach i popłakuje}
Wena: Jak to? Tu jestem!! {wyciąga rękę i macha z wejścia}
Margaret.w: Wróciłaś?!! {zaskoczona i szczęśliwa wpada w jej objęcia}
Wena: Tak, byłam sobie na spacerze, by móc jakoś tchnąć inny zwrot akcji w opowiadaniu, by Vergil nie był aż tak lejącym się słodkim dobrem, by Dante wreszcie odnalazł swą zgubę i by... {rozmarzyła się nad swą wspaniałomyślnością i już otwierała usta by dalej inspirować, ale została sprowadzona do pionu przez autorkę}
Margaret.w: Cicho już. Za dużo im powiesz {palcem wskazuje Cinereę i Donnie przysłuchujących się rozmowie}
Wena: A to bardzo przepraszam. Dziewczyny, niczego nie słyszałyście. Wracajcie do siebie, potem was odwiedzę {uśmiechnęła się i swą mgłą otoczyła Margaret.w by wesprzeć ją w pisaniu}


{kurtyna opada i w ciszy powstaje kolejny rozdział przygód Dantego Spardy}


*************************************************************


A teraz normalna przedmowa do rozdziału. Na tamto powyżej nie zwracajcie zbytnio uwagi, napisałam to tak pod wpływem chwili. Post ten dedykuję moim STAŁYM CZYTELNICZKOM: DONNIE {Tak w ogóle, to gdzie się podziewasz, że nie słychać ani widać w zasięgu blogspota?} i CINEREI oraz mojej nowej czytelniczce HOODEJ {obyś została ze mną dłużej, a lepiej aż do końca tego opowiadania}. Reszcie z tej anonimowej strony też. Zatem zapraszam do czytania. 


MIASTO KOŚCI




Idąc tak oboje milczeli tylko chwilę. Vergila zaczęło nurtować skąd Evil ma takie zdolności. Wiedział, że nie może być tylko zwykłą łowczynią demonów, musi skądś czerpać tę moc i siłę. Zadziwiła go, gdy walczyła z demonami kataną. Z taką szybkością zadawała ciosy, że potwory nie mogły się obronić i to co później się stało... Wyleczyła jego rany. Spoglądał na nią ukradkiem, lecz nic nie mógł wyczytać z jej twarzy. Ona zaś co jakiś czas przypatrywała się swej dłoni.
- Ten sen, to zdarzyło się na prawdę - szepnęła cicho do siebie ponownie przypatrując się pierścieniowi noszonemu na małym palcu prawej dłoni.
- Jaki sen? - zainteresował się mężczyzna.
- Zanim doszło do wypadku miałam dziwny sen - odpowiedziała. - Myślę, że to zdarzyło się dawno temu.
- Opowiesz mi go?
- Przyśniła mi się mała, czarnowłosa dziewczynka o zielonych oczach i jej matka. Kobieta wydawała mi się znajoma. Opowiedziała małej bajkę i potem miasto zaatakowały demony. Kobieta zginęła, rozszarpana przez nie - wyjaśniła. Vergil słuchał w milczeniu wywodu kobiety. Ona przystanęła na chwilę, patrząc w pierścień jak zaczarowana. On po chwili rozbłysł pełną gamą kolorów aż Evil jęknęła. - Pamiętam coś. To... to była moja mama. To ona wtedy wybiegła z domu by odwrócić uwagę demonów ode mnie i poświęciła swe życie - krzyczała a w oczach pojawiły się łzy. Po czym upadła na kolana i płakała jak małe dziecko. Vergil nie wiedział jak się zachować, ukucnął przy niej i objął ramieniem.
Wkrótce potem, kiedy Evil już była spokojniejsza, niedaleko nich przystanął samochód i cofnął powoli w ich stronę. Drzwi się otworzyły a od strony kierowcy wychynęła starsza kobieta. Uśmiechnęła się pogodnie do nich i spokojnie zapytała:
- Dokądś może podwieźć kochaneczki? - Vergil popatrzył na nią, zdziwiony propozycją a łowczyni się lekko uśmiechnęła.
- A dokąd pani jedzie? - odpowiedziała pytaniem Evil. - I poza tym, to nie boi się pani brać kogoś tak po prostu do środka? A może...
- Nie. Nie boję się kochana. Znam się na ludziach i wiem, co, kto może mi zrobić. Wy nie wyrządzicie mi żadnej krzywdy. To jak wskakujecie? - przerwała starsza babka zachęcając oboje by wsiedli. „Na ludziach to może i się znasz, ale czy na demonach też” - pomyślała z sarkazmem czarnowłosa. Po chwili oboje rozsiedli się na tylnym siedzeniu. Każde pogrążyło się we własnych myślach i nie zwracało na towarzyszy najmniejszej uwagi. W szczególności Evil. Wiele faktów z jej snu zaczęło ją dręczyć. Przymknęła oczy poddając się tym wizjom. Starała się jak najbardziej wszystko sobie przypomnieć i poukładać.
Po dwóch godzinach zajechali przed motel. Starsza babka wyszła do toalety a Sparda z Evil pozostali w aucie.
- Czemu stałaś się nagle taka milcząca? - zapytał nagle odwróciwszy się w stronę łowczyni. - Co się dzieje?
- Nic. Tak się zamyśliłam. Wiem kim jestem i co robiłam do tej pory – mruknęła nie patrząc na towarzysza. Vergil mimowolnie zmarszczył brwi. Nie spodobało mu się to. Wiedział, że będzie wkrótce go traktować jako wroga i możliwe jest, że będą walczyć ze sobą. Jednak na razie postanowił to przemilczeć i poczekać na dalszy rozwój wydarzeń. Evil ukradkiem przyjrzała się jego twarzy. „Tak. To właśnie on pomagał temu drugiemu otworzyć wrota piekieł i przywołać demony. Teraz jednak jest inaczej. Nie przejawia tej chęci niszczenia świata, a może to tylko maska.” - Zastanawiała się. Ich kierowca powróci.
- Nie zanudziliście się moi drodzy? - rzuciła wsiadając do samochodu i odpalając silnik. - Przepraszam, że tak to długo trwało, ale jeszcze musiałam coś przekąsić. Wy nie jesteście głodni?
- Ja nie – odparł beznamiętnie Vergil. - A ty, Evil?
- Nie, możemy już jechać? - zwróciła się do starszej.
- Tak, tak. Komu w drogę temu czas – dodała. Resztę drogi przemilczeli i tylko w radiu pobrzękiwała jakaś muzyka by zagłuszyć ciszę. Późnym wieczorem zjawili się na przedmieściach Norfolk w stanie Wirginia. Mijając jakiś pub skręcili w przylegającą do niego uliczkę i podążyli nią, a potem skręcili jeszcze w prawo i znaleźli się na niewielkim osiedlu. W powietrzu można było wyczuć świeżość i słonawy posmak. Zatrzymali się przed małym domkiem z czerwonej cegły i białym dachu. Ramy okienne były również białe a trawnik krótko przystrzyżony. Gdzieniegdzie pojawiły się kępki stokrotek. Całość otoczona była przez niewielki płotek. Starsza kobieta wysiadła z samochodu i gestem zaprosiła oboje do swego domu. Gdy Evil zaczęła rozglądać się po okolicy, coś przykuło jej uwagę, że zamiast podążyć za Vergilem i starszą babką, ruszyła w tylko sobie wiadomym kierunku. Zaczęła rozpoznawać to miejsce. Po krótkim i szybkim spacerze dotarła do celu. A był to prawie taki sam domek co tamtej kobiety, z tą różnicą, że nie zamieszkany od kilku lat i trochę podupadający. Białowłosy jak i starsza tylko podążyli za nią wzrokiem i nie ruszyli się z miejsca gdzie stali. Evil nie zwracała na nich najmniejszej uwagi, pogrążona we własnych wspomnieniach.
- Ty, synu Spardy, miałeś szansę by mnie zabić, ale jej nie wykorzystałeś. I druga już się nie pojawi - mruknęła do siebie, idąc w ich stronę.
- Coś się stało złotko? Jakoś blado wyglądasz - zapytała staruszka. - Chodźcie, napijecie się czegoś i odpoczniecie - zaproponowała, zapraszając gestem do środka.
- Nic się nie stało. Po prostu zobaczyłam coś, co... - prychnęła nie kończąc.
- Co? - zapytał białowłosy mężczyzna zaciekawiony.
- Nie ważne Vergil - mruknęła oschle. "Lepiej byś nie wiedział wszystkiego o mnie, bo kiedyś będziemy stać po przeciwnych stronach" - dodała w myślach. U staruszki spędzili jakiś czas a potem wychodząc Evil jedynie palnęła: „Dobranoc” i już jej nie było. Vergil zamyślił się idąc za łowczynią. „Ciekawe, czy już wie?” – zastanawiał się, wpatrując się w jej plecy.

***

Dante był coraz mniej zachwycony z towarzystwa i przewodnictwa Anioła. Nie dość, że cały czas byli o krok za jego partnerką, to jeszcze anioł zaczął wydawać mu polecenia i to w taki sposób, jakby młody Sparda był jakimś chłystkiem i podnóżkiem. Po kolejnym rozkazie łowca miał dość i warknął przez zaciśnięte zęby:
- Jeszcze jedna taka uwaga, aniele, a pożegnasz się z wizją ujrzenia Evil!!
- Ech, synu Spardy – westchnął lekko rozbawiony Azazel. – Skory jesteś do bitki, ale nawet nie wiesz z kim masz do czynienia. Na przyszłość zastanów się dobrze, jeśli ci życie miłe – dodał spoglądając gdzieś w dal. Stali na pustkowiu, przeciętym jedynie przez szosę. Żywego ducha prócz nich i jaszczurek przebiegających od czasu do czasu jezdnię. W Dante krew zawrzała i już miał wyciągnąć pistolety, kiedy nagle anioł odwrócił się w jego stronę i syknął: - Ani mi się waż!! I wiem gdzie ona jest. Przygotuj się na spotkanie z kimś, kto jej towarzyszy – rzekł, wyciągając do niego niechętnie dłoń. Dante ją ujął i po sekundzie zniknęli. Pojawili się w mało uczęszczanej uliczce, oświetlanej już teraz przez dużą latarnię. Łowca rozejrzał się po okolicy. W oddali jeszcze słychać było portowe syreny i głuchy metaliczny szczęk pracujących dźwigów, rozładowujących ostatnie kontenery ze statków. Azazel wciągnął powietrze i na chwilę zatrzymał oddech. Wiedział, co to za miasto. Czuł, że ona jest gdzieś tu i podążył jej tropem nic nie mówiąc białowłosemu, co Spardę jeszcze bardziej poirytowało. Ależ on miał chęć strzelić mu w łeb, ale oparł się pokusie i w milczeniu szedł za aniołem. Droga nie wydłużyła im się za bardzo, bowiem do spotkania doszło zupełnie przypadkowo. On i Azazel natknęli się na Evil i jej towarzysza w parku, mieszczącym się w centrum miasta. Nikt już nie chodził alejkami a Evil chciała choć trochę zwiedzić miasto i zobaczyć jak się zmieniło od tamtego czasu, kiedy była jeszcze mała. Usiadła na ławeczce a obok niej przysiadł Vergil. Wtem kobieta zerwała się z miejsca i rozejrzała po okolicy. Jej wzrok napotkał dwie sylwetki coraz bardziej zarysowujące się w mroku, w miarę ich zbliżania się do obojga. Vergil również ich zauważył i położył dłoń na swej katanie, gotowy by stanąć do walki. Gdy dwaj mężczyźni zbliżyli się bardziej, Evil wyciągnęła pistolet i wymierzyła w większego z nich lecz zaraz go opuściła widząc białe włosy lśniące w blasku latarni stojącej nieopodal nich. Na ten widok jej serce zaczęło mocniej i szybciej bić a na twarz wypełzł radosny uśmiech. 
- Dante - szepnęła. - A jednak się znaleźliśmy. - On też się uśmiechnął ale zaraz mina mu zrzedła na widok brata. Twarz mu stężała i we wzroku nie było już widać radości płynącej ze spotkania partnerki.
- Co tu robisz Vergil? - zapytał z nieukrywaną wrogością. - Odpowiadaj!!
- Hm, a to, co mi się podoba - mruknął chłodno bliźniak Dantego. - Coś ci nie pasuje?
- Ty!! - warknął łowca przywołując Rebelliona. Vergil wstał wyciągając Yamato i przybrał obronną pozę. Evil przez chwilę przypatrywała się obu, lecz potem spojrzała na towarzysza Dantego. Coś w nim jej nie pasowało. - A i byłbym zapomniał, Evil, pamiętasz Azazela, prawda? - zwrócił się do niej, ale już w następnym momencie atakując brata.
- Azazel? - szepnęła zdumiona łowczyni. - Jak to możliwe, skoro ja widzę jasną aurę wokół niego - dodała półgłosem na co anioł się jedynie uśmiechnął perfidnie. W połowie drogi złapał za ramię mężczyznę w czerwonym płaszczu i uderzył go w głowę rękojeścią miecza.
- Pułapka się nie udała, ale tym razem to już będzie twój koniec, Evangeline, córko Czarnego Anioła Lucyfera - ryknął i razem z łowcą zniknął w blasku, śmiejąc się wniebogłosy. Osłupiała Evil stała jeszcze przez chwilę, patrząc w miejsce gdzie był Dante, po czym zerwała się i podbiegła tam. Vergil natomiast ciągle ściskał w dłoni katanę a twarz miał bez wyrazu. Nie chciał przyznać nawet przed sobą, że to go zaskoczyło i ubodło dogłębnie.
- Wiem gdzie się udali - wypaliła łowczyni odwracając się w stronę białowłosego, lecz nie uzyskała żadnej reakcji z jego strony. - Co się z tobą dzieje do jasnej cholery!! Co, już brat cię nie obchodzi?! - wrzasnęła nagle. - Nie pomożesz mi? - dodała z przekąsem. Brak reakcji. - Jak chcesz, siedź sobie tu sam i kontempluj nieboskłon - prychnęła zła na niego i za jego milczenie. Już miała otwierać przejście, gdy Vergil chwycił ją za rękę i lekko pociągną w swoją stronę.
- Nie myśl, że tak łatwo się mnie pozbędziesz. I daruj sobie te gadki - powiedział wreszcie.
- To co?
- Tylko do momentu kiedy będziecie tu, potem się zmywam. Może jeszcze kiedyś się spotkamy - powiedział drwiąco i dodał. - Ale to nie będzie należało do przyjemnych.
- Hm, niech i tak będzie. Podaj dłoń - mruknęła i zalała ich mroczna poświata. Niedługo potem znaleźli się dziwnym mieście. Było tak jasno, że oboje musieli przymrużyć oczy by przyjrzeć się otoczeniu. Niby było to zwykłe miasto, lecz oni wiedzieli że coś się za tym kryje. Evil przeczuwała w tym robotę Białych Aniołów, jej śmiertelnych wrogów. Skrzywiła się kwaśno, gdy do umysłu zaczęła wdzierać się słodka i usypiająca czujność muzyka. Płynęła zewsząd, począwszy od małego domku, przy którym się pojawili a kończąc na pnącym się wysoko do nieba gmachu ze szkła. To właśnie tam został zabrany Dante i tam miała się rozegrać walka na śmierć i życie.
- To Miasto Kości, a tam - wskazała na wieżowiec. - Jest teraz Dante.
- No to idziemy - rzekł nazbyt entuzjastycznie, zupełnie jakby to nie był on. Evil popatrzyła na niego krzywo i strzeliła go w twarz. Białowłosy stał przez chwilę nieruchomo i zdezorientowany.
- Za co to było? - wrzasnął w sposób niekontrolowany. - Co znowu?
- Oj, Vergil. Poddałeś się muzyce miasta - prychnęła i ruszyła przed siebie, jednak omijając z daleka nie bardzo widoczne wzgórki przed małymi domkami. Jak zdążyła zauważyć, była to tylko namiastka z tego co przygotowano przed ich przybyciem tu. Kiedy jeszcze była mała, słyszała o tym mieście. Wielu jej poprzedników nie powróciło stąd do świata żywych, a nawet krążyły pogłoski jakoby to w takich enklawach Białe Anioły tworzyły hybrydy z ludźmi, by użyć ich w walce przeciw jej pobratymcom.
Idąc tak dalej nie napotkali żadnych przeszkód, jedynie zauważyć się dało obecność mieszkańców miasta. Domy stały puste lecz zadbane.
- Skąd wiesz, że w tamtym budynku jest Dante skoro tu nie byłaś? - zapytał po jakimś czasie Vergil.
- Ja nie byłam, ale jest ktoś, kto był ale nie tu, w tym mieście, tylko podobnej enklawie i mój mistrz mi o tym opowiadał – rzekła nie odwracając się do swego towarzysza. Miała przeczucie, że niedługo będą musieli walczyć. I się nie myliła. Zaraz za następnym zakrętem napotkali na czworo ludzi. Z bliska jednak nie wyglądali na normalnych śmiertelników. Byli więksi i ich oczy lśniły na złoto. Z pleców każdego z nich wyrastały skrzydła lecz nie pokryte piórami, ale błoniaste i skrzące się różnymi kolorami. Dwóch trzymało miecze w dłoniach, dwóch pozostałych włócznie. Stali w szeregu i czekali. Gdy Vergil z Evil zbliżyli się jeden z owych wyszedł im naprzeciw i uśmiechnął się szyderczo.
- Ty jesteś zapewne córką tego zdrajcy, Lucyfera? - prychnął pogardliwie. - Niedługo nacieszysz się wolnością a życiem to jeszcze krócej – dodał. Skinął lekko dłonią i pozostała trójka ruszyła do ataku. Evil wypuściła skrzydła w wzniosła się w powietrze. Dwóch podążyło jej śladem a Vergilem zajęli się ten, który wyszedł do nich i jego podwładny. Walka była zacięta i długa. Każda ze stron chciała wygrać. Vergil co i raz odparowywał ciosy zadawane przez przeciwnika i sam z niezwykłą szybkością atakował, coraz celniej trafiając ich. Evil miała trochę gorzej, lecz przez wieloletnie nauki Azazela wiedziała jak celnie atakować. Walczyła włócznią, którą podarował jej ojciec na urodziny. Przemieszczała się szybko i z pewną dozą furii nadlatywała z różnych stron tnąc i dźgając przeciwnika. Wkrótce pierwsze ciało hybrydy białego anioła spadło z głuchym impetem na ziemię. Drugi z jej oponentów, nieco przystopował ataki, zdezorientowany nagłą śmiercią swego towarzysza. Niedługo potem podzielił jego los, tak samo jak stało się z tymi walczącymi na ziemi. Kiedy zjawiła się u boku białowłosego mężczyzny miała scho2wane skrzydła. Milcząc poszła dalej. Co jakiś czas napotykali takie oddziały. Wkrótce znaleźli się w alejce prowadzącej bezpośrednio pod wrota do wieżowca. Szybkim krokiem przeszli ten odcinek i stanęli przed wielkimi jesionowymi drzwiami. Evil pchnęła je i weszli do środka, gdzie panował półmrok i chłód.
- Zaczekaj, zrobimy tak. Ja tu zostanę i poczekam a ty idź po Dantego – zaproponował, przytrzymując ją lekko za ramię. Kobieta skinęła głową, w momencie wietrząc jakiś przekręt, ale nie obchodziło jej to w tej chwili. Za najważniejsze uważała odnalezienie Dantego i wyjaśnienie mu wszystkiego co zaszło do tej pory. Bezszelestnie przebiegła przez hol i dalej schodami zeszła do piwnic, pchana instynktem. „Jednak dobrze wybrałam” - pomyślała w duchu. Dobiegło ją ciche pojękiwanie uwięzionych ludzi i nieartykułowane przekleństwa i groźby ich strażników. Cicho prześliznęła się między celami i podążyła dalej kamiennym korytarzem, który stopniowo opadał w dół. Spokojnie i stanowczo wybierała kolejne przejścia aż w końcu dotarła do jednej małej celi. Czuć było w niej wilgoć i zapach piwniczny. Pochodnia zawieszona po lewej stronie od zakratowanego wejścia dawała mało światła. Po przeciwnej stronie klęczał mężczyzna przykuty do ściany. Płaszcz jak i reszta ubrania nie pozostawiała najmniejszej wątpliwości, że był torturowany. Dawno zaschnięta krew posklejała mu włosy tworząc coś na miarę hełmu. Gdy Evil go zobaczyła, podeszła do niego i wyrywając kajdany wzięła go pod ramię. Lekko nim potrząsnęła i cicho zaszeptała:
- Dante? - on spojrzał na nią i lekko się uśmiechnął.
- A już myślałem, że mnie tu zostawisz – mruknął opierając się na niej.
- Nigdy w życiu – rzekła wyprowadzając rannego i obolałego partnera z celi. - Co ci te pijawki zrobiły?
- Niewiele, skuli jak psa, wlali bo się opierałem i wrzucili do tej śmierdzącej nory – powiedział. - Jak my stąd wyjdziemy? Pełno tej skrzydlatej straży pałęta się tu – dodał.
- Tak jak tu weszłam, może uda się znaleźć inną drogę, to było by lepiej. Jak dowiedzą się, że tu jestem to zlecą się jak muchy i wtedy może być gorąco – szepnęła i przystanęła w pół kroku. Przed nimi pojawiło się dwóch strażników i skręciło w lewy, przylegający do ich, korytarz. Niezauważeni przeszli dalej i szybszym krokiem podążyli drogą pnącą się już pod górę. - Zdziwisz się, ale jest tu Vergil – dopowiedziała, obserwując jak zareaguje Dante. Mężczyzna prychnął coś niezrozumiale pod nosem. Widać było, że jest zły. Konflikt z bratem był tak zażarty, że najmniejsza wzmianka o nim wywoływała napad złości i jakiejś nieodpartej pokusy podążenia do miejsca, gdzie bliźniak jest i dokopania mu. Evil jakby czytając partnerowi w myślach po chwili milczenia odezwała się surowszym tonem.
- Posłuchaj Dan, teraz nie ma czasu na wyrównywanie porachunków z Vergilem. Musimy się stąd wydostać i to jak najszybciej. Nie mam tyle siły i mocy by pokonać wszystkich tych co tu są, rozumiesz? A ty w takim stanie też mi nie pomożesz.
- Skąd wiesz o czym mogę myśleć? - obruszył się.
- Widzę jak reagujesz na jego imię i niedawno jeszcze, chciałeś z nim walczyć – odrzekła, rozglądając się i nasłuchując. Jak na razie to cała akcja szła gładko i bez jakichś większych zgrzytów. Po pewnym czasie udało im się wyjść z lochów i znaleźli się w jakiejś większej sali. Na sklepieniu namalowano jakieś freski przedstawiające małych cherubinków o pyzatych twarzyczkach, latających wszędzie i karcące je anioły o pięknych twarzach i włosach koloru słońca. Niektóre z nich grały na instrumentach. Okna były duże z witrażami ukazującymi różne sceny biblijne. Evil nie zachwyciła się ich wyglądem. Uważała, że to tylko na pokaz i zmącenie duszy. Na końcu komnaty tuż przy drzwiach ktoś stał, odwrócony do nich plecami. Z początki łowcy go nie zauważyli, lecz kiedy się poruszył ruszyli ku niemu. Jak się potem okazało był to anioł, który porwał Dantego. Ujrzawszy Evil i jej partnera klasnął w dłonie. Nic się nie stało.
- Jakaż to szkoda, że już chcecie nas opuścić – syknął, wyjmując miecz z pochwy. Ostrze zapłonęło żywym ogniem. - Cóż, będę musiał was powstrzymać. Obiecałem ci, córko Lucyfera, że tu skończy się twój marny żywot – dodał i w tym samy momencie ruszył do ataku, wypuszczając skrzydła i chcąc nimi ogłuszyć kobietę. Ta jednak nie dała się zaskoczyć i upuszczając Dantego na ziemię zmieniła swą postać i rzuciła się na Białego Anioła. Przez salę przeszedł szczęk złączonych mieczy. Ogień na broni białego nieco zmalał, przez zetknięcie się z przywołaną kataną Evil.
- Co to za sztuczka? - warknął rozeźlony i natarł ponownie. Evil zrobiła unik i cięła przeciwnika przez brzuch. Ostrze jej katany ześliznęło się po przedramieniu anioła, którym się osłonił. Z rany obficie zaczęła spływać krew. W przypływie frustracji i złości anioł zaatakował chcąc jak najszybciej zakończyć walkę, lecz nie dane było mu zbliżyć się choćby na pół metra do kobiety. Była znacznie szybsza od niego i używała swej magii. Wkrótce będąc bardziej zmęczonym, anioł został pozbawiony broni, której ognień całkowicie zgasł. Evil stanęła nad nim i patrzyła na niego tryumfalnie. Już miała zadać śmiertelny cios, ale Dante ją powstrzymał.
- Zostaw tego śmiecia. Lepiej stąd chodźmy, bo inni już tu biegną – rzekł przytrzymując jej ręce uniesione z mieczem do góry. Łowczyni popatrzyła wściekle na białowłosego i niechętnie posłuchała. Wyszli na zewnątrz i biegiem ruszyli w kierunku pustyni, położonej za miastem. Stamtąd przeszli przez portal i znaleźli się przed biurem łowcy demonów.

***

Trochę to trwało zanim dokończyłam ten rozdział. Miałam trochę problemy z komputerem i netem, więc wybaczcie za tak długi okres oczekiwania na Dantego. Jeszcze raz zapraszam do czytania.