Ekhem, właśnie pojawia się kolejny rozdział z Dante w roli głównej. {Donnie nie powinnaś narzekać już na niewielką obecność naszego łowcy}.
Od teraz będzie się przewijał cały czas wokoło Evil i odwrotnie {więcej nie ujawnimy z Weną}.
Od teraz będzie się przewijał cały czas wokoło Evil i odwrotnie {więcej nie ujawnimy z Weną}.
Link do postu: Epica - The Last Crusade
Mi się spodobał, mimo, że może nie pasować do tekstu.
_________________________________________________
Misja szósta:
Żaru nie gasi się ogniem, krwi nie zmywa się krwią. Horacy Safrin
***
Noc zaczęła ustępować miejsca pierwszym promieniom słonecznym, kiedy na schodach przed agencją Devil May Cry zjawili się Dante i Evil. Mężczyzna ciężko opierał się na ramieniu partnerki i co chwila łypał groźnie w przylegającą do podwórza uliczkę. Nic nie zakłócało ciszy panującej na dworze. Kobieta posadziła go na jednym schodku i przysiadła obok.
- Należą mi się wyjaśnienia - mruknął cicho łowca. - Gdzie się tyle czasu podziewałaś i co robiłaś z Vergilem razem? Chyba nie przeszłaś na jego stronę, co? - pytał.
- Owszem. Posłuchaj, nie przyłączyłam się do twojego brata ani nie wspieram go w jego poczynaniach. Pomógł mi przypomnieć sobie kim jestem i tyle. Pytasz gdzie byłam. Właśnie z nim, odkąd wróciłam z alternatywnego wymiaru. Wtedy straciłam pamięć i on mi towarzyszył. Z początku chciał mnie zabić ale się rozmyślił – zaczęła.
- Dlaczego? Przecież jesteś jego wrogiem, tak jak ja.
- Nie wiem tego. Ale spotkał się z kimś w starym i opuszczonym magazynie. Tamten garbus dał mu jakąś paczuszkę, ale nie wiem co było w środku. Bronił do jej dostępu jak cerber.
- Interesujące – odparł. - On znowu coś knuje – prychnął białowłosy.
- Może wejdziemy do środka, nie bardzo chce mi się tu siedzieć – mruknęła Evil wstając i kierując się ku drzwiom. - A co to było z tym białym aniołem?
- Wiesz, podał się za Azazela i razem cię szukaliśmy. Nie wiedziałem, że on jest białym aniołem. Sporo się o tobie dowiedziałem – odpowiedział Dante wchodząc za partnerką.
- Taak?
- To, że jesteś córką Lucyfera. Mówił, że posiadasz pewien artefakt, zwany Włócznią Lucyfera i potrafisz władać żywiołami – dodał sadowiąc się na kanapie. - Dość dużo wiedzą o tobie.
- To bardzo niepokojące wieści. Ktoś z nas musiał im to sprzedać – szepnęła głośniej jakby do siebie. - No nic na to nie poradzę. Słuchaj Dan, niedługo być może rozpocznie się wojna między białymi a czarnymi aniołami.
- To ja też się piszę, za długo już siedzę plackiem i jeszcze trochę a się zestarzeje – burknął nieco rozbawionym tonem głosu.
- Ty zawsze znajdziesz jakiś pretekst żeby się pośmiać, ale tu nie ma nic do śmiechu. To poważna sprawa – rzekła łowczyni. - Wśród moich jest pluskwa i muszę ją wykryć, nim wyjawi inne informacje – dodała.
- Ale może najpierw trochę odpoczniesz, co? - rzucił Dante. W tej chwili zadzwonił telefon. Łowca ociągając się, wstał i odebrał połączenie.
- Słucham - rzucił oschle i bez entuzjastycznie.
- Ooo, Dante. Jesteś w końcu! Dzwonię i dzwonię i nikt nie odbiera - prychnął kobiecy głos.
- Czego chcesz Lady? Od razu mówię, by nie było, że nie uprzedzałem. Nie interesują mnie twoje marne zlecenia, jak chcesz to idź do Trish i z nią pogadaj. Ja mam ważniejsze sprawy na głowie - powiedział łowca z nutą wzgardy w głosie.
- Dante, chyba się zapominasz, co? - warknęła Lady, rozdrażniona zachowaniem białowłosego. - Mam ci przypomnieć ile kasy mi wisisz?
- Przestań, ty ciągle o tym tylko zrzędzisz jak stara płyta - zadrwił i bez jakiegokolwiek uprzedzenia odłożył słuchawkę.
- Dante, to było nieuprzejme - stwierdziła Evil, przysłuchująca się rozmowie.
- Wiem. Ona też była nieznośna i do tej pory jest - burknął i podszedł do lodówki. Wyjął dwie puszki piwa, jedną rzucając w stronę partnerki. Ta złapała w locie i odstawiła na stolik.
- Nie piję tego - rzuciła kwaśno. - Lady ciągle domaga się spłaty pożyczonych pieniędzy? - zapytała łowczyni.
- Ta.
- To może pomóc, by się wreszcie uspokoiła? - zaproponowała.
- Nie masz tyle środków na koncie, by móc to zrobić - odparł białowłosy łowca.
- A jak ci powiem, że mam. I to więcej niż myślisz - mruknęła, patrząc na niego z ukosa. Dante powili uniósł jedną brew i milczał. Potem uśmiechnął się i zgodził ale nie za darmo. - Słuchaj, a co byś powiedział na to, że w zamian za spłatę długu, spróbował byś pogodzić się z bratem - zapytała po dłuższym milczeniu.
- Pogodzić? Czy ty na głowę upadłaś? A może on ci już pomieszał zmysły? - prychnął niezadowolony jej propozycją.
- Nawet nie możesz spróbować?
- Z nim nie da się inaczej jak tylko walczyć na śmierć i życie - odparł dopijając piwo. Z zaciętością wymalowaną na twarzy zgniótł puszkę i wyrzucił celnie do kosza. - Już zapomniałaś co zrobił tam w lesie. Porwał Patti, razem z Arkhamem otworzyli wrota piekieł, straciłaś przez to pamięć i ja musiałem po jakichś dziurach cię szukać, zostałem porwany i z twoich relacji, on nie miał najmniejszego zamiaru ci pomagać w odbiciu mnie - wyliczał wszystkie złe czyny brata. - I ty teraz chcesz bym się z nim godził i może mam go wyściskać?
- Dante nie oburzaj się tak. Dobra, zakończmy ten temat - mruknęła przepraszająco. Wstała i wyszła bez słowa z biura odprowadzona wzrokiem łowcy. Był zły na nią i Vergila. Myślał, że ona o nim zaczęła zapominać i będzie traktować go jak wroga, a tu się okazuje coś zupełnie innego.
- Już ja ci go wyperswaduję z głowy - szepnął cicho do siebie i położył się na kanapie. Słuchając jakiejś rockowej piosenki zapadł w lekki sen.
***
Tymczasem niedaleko doków w Norfolk pojawił się białowłosy mężczyzna trzymający obnażoną katanę i małą paczuszkę. Rozejrzał się dookoła i ruszył w sobie znanym kierunku. "Pozostaje mi jeszcze druga część do zdobycia" - pomyślał, krzywo się uśmiechając. Jednak jego humor nieco się poprawił, gdy w kieszeni spodni znalazła się fiolka.
- Oj, pożałujesz mała anielico. I to bardzo - mruknął do siebie. Po pewnym czasie napotkał na swej drodze jakiegoś bezdomnego. Ów gość zapytał go czy nie ma czegoś do picia. Brat Dantego jedynie prychnął coś niezrozumiale dla pijaczka i podchodząc niczym kot, zamierzył się na niego i ciął kataną z góry na dół. Bezdomny zakrzyknął z bólu, lecz jego krzyk się urwał pod wpływem cięcia na gardło. - Milcz na zawsze, śmieciu!! - warknął białowłosy. Wypowiedział jeszcze sentencje magiczną nad kawałkiem maski zanurzając jej brzeg w krwi trupa, która po dosłownie kilku sekundach została wchłonięta. - Jednak ona jest prawdziwa – rzucił półgłosem. Odszedł. Włamując się do pozostawionego przy chodniku auta, wyjechał z miasta i udał się na pustkowia. Stamtąd teleportował się do świata demonów. Ukrył się w jaskini i czekał na dogodny moment, by móc zakraść się do pałacu Mundusa i odnaleźć to czego szukał. Nie mógł sobie pozwolić na wykrycie przez inne demony, a i musiał działać szybko, gdyż zaklęcie, które nałożył na pierwszą część maski, niedługo wygaśnie i z połączenia w całość będą nici. Gdy zapadł zmrok, chyłkiem przemknął obok straży patrolującej przy wejściu i zakradł się pod mury twierdzy. Prawie wyprawa spełzła by na niczym, kiedy na swej drodze spotkał przygarbionego mężczyznę, siedzącego do niego przodem, lecz twarz miał ukrytą między splecionymi ramionami. Vergil zbliżywszy się do niego, rozpoznał w nim owego garbusa, który przekazał mu paczkę w opuszczonym magazynie. Na jego widok uśmiechnął się perfidnie i chytrze. Poruszając się jak kot zaszedł go od tyłu i chwilę później garbus miał katanę na karku.
- Tylko wrzaśnij a poderżnę ci gardło – wychrypiał białowłosy. - Ruszaj i prowadź do komnaty Mundusa, byleby szybko i cicho – dodał.
- T...tak panie – wyjęczał tamten powili wstając i prowadząc swego prześladowcę do środka. Wewnątrz panował nieprzyjemny chłód i mrok, przecinany słabo migoczącym światłem z pochodni zawieszonych gdzieniegdzie na ścianach. Garbus zaprowadził młodego Spardę korytarzem na górne piętro, potem skręcili w korytarz w lewo i idąc tak, znaleźli się przed kamiennymi wrotami. - T...to tam, p...panie - zaszeptał tak cicho jak to możliwe, lecz Vergil dobrze go usłyszał.
- Jeśli coś kręcisz, to cię zabiję - zagroził i wepchnął garbusa za drzwi. Sam wszedł do komnaty po odczekaniu kilku chwil. Tu było nieco jaśniej, za sprawą ognia palącego się w kominku i kilkunastu pochodni rozmieszczonych równomiernie na ścianach. Po środku stał kamienny stół i ustawiony przodem do wejścia, wielki tron. W tej chwili nikogo nie było w pokoju. Białowłosy mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu i jego wzrok zatrzymał się na wnęce przesłoniętej purpurową kurtyną. Podszedł do niej i odchylił zasłonę. Niczego nie było. Wściekle nią zamachnął i ruszył do garbusa. Złapał go za gardło i ścisnął tak mocno że kostki mu pobielały. Gdy tamten zaczął charczeć i sinieć na twarzy puścił go i kopnął w brzuch.
- Gdzie druga część maski? – warknął Vergil. - Mówiłeś że tu ją znajdę!!
- N...nie wiem, p...panie. Miała t...tu być – zaczął się jąkać. Vergil już miał wrzasnąć na niego i przebić go kataną gdy w korytarzu obok usłyszał odgłos kroków i jakieś pomruki zbliżających się strażników. Ukrył się we wnęce a jemu kazał milczeć. Kiedy demony przechodziły obok komnaty ich mistrza, zauważyli uchylone drzwi. Bez pardonu weszli i natknęli się na zastygłego w bezruchu i z rozwartymi w przestrachu oczami, pokrace.
- Co tu robisz? - warknął jeden. Przyłapany demon, skulił się jeszcze bardziej i zaczął trząść jak galareta. - Gadaj!! - ryknął.
- Bierzemy go do Amratha – zakomunikował drugi. - Już Dowódca wyciśnie z niego prawdę – dodał. Mocno ściskając go za ramiona wyprowadzili z komnaty i poprowadzili do lochów. Vergil dłuższy czas jeszcze siedział w kryjówce. Kiedy rozmowy straży ucichły wychylił się zza kurtyny i wyszedł z pomieszczenia. Jak do tej pory nie ustalił gdzie jest druga połowa maski, a musiał się spieszyć. Wtem przyszła mu do głowy szalona myśl i uśmiechnął się tak, że mógłby nim straszyć dzieci po nocach. Ruszył przed siebie, pnąc się pod górę. Zmierzał do najwyższej wieży pałacu. Co i raz musiał przystawać i nasłuchiwać, czy aby nie nadchodzi jakiś partol. Gdy był już na miejscu, po raz ostatni zerknął za siebie. Nikt go nie śledził. W wieży zastał kogoś stojącego do niego tyłem przy okrągłym ołtarzu. Owa postać zdawała się unosić w powietrzu. Vergil utkwił w niej wzrok i już miał zaatakować, gdy usłyszał:
- Witaj Vergilu – odezwał się osobnik. - Nie poznajesz mnie? - spytał odwracając się i odsłaniając twarz. Sparda rozpoznał w nim Arkhama. - Dawno cię tu nie było. Milczysz niczym grób i myślisz, że nie wiem po co tu przybyłeś? - Vergil mimowolnie poruszył się niespokojnie a twarz mu stężała. - Taak, pragniesz ją mieć – wychrypiał Arkham podniecony tym faktem. - Nie mogę ci pomóc osobiście ale mogę udzielić kilku odpowiednich wskazówek, gdzie może być ukryta – kontynuował a milczenie syna Spardy tylko potwierdzało jego przypuszczenia. - Musisz udać się do drugiej co do wielkości, wieży i odnaleźć małe wgłębienie pod takim samym ołtarzem jak ten. Naciśnij zapadkę i po prawej stronie od wejścia ujawni się skrytka. Tam znajdziesz to czego szukasz. Jednak musisz działać szybko, bowiem gdy już odkryjesz to miejsce, zostanie ci niewiele czasu na ucieczkę. Straże przemieszczają się tu bardzo szybko. Pomagam ci, bo mnie nigdy nie zawiodłeś. To ci pomoże się stąd wydostać – dopowiedział i podał mężczyźnie mały pierścień. Vergil pochwycił pierścień i ruszył do drugiej baszty, by zdobyć to co zamierzał. Na miejscy postępował według zaleceń swego mistrza i wkrótce jego słowa się potwierdziły. Patrząc na ścianę po prawej stronie zauważył przemieszczające się dwa kamienie. Po chwili odsłonił się schowek a w nim leżał owinięty w materiał przedmiot. Vergil pospiesznie chwycił drugą część maski i już chciał wybiec z wieżycy, gdy na jego drodze stanęło dwóch rosłych demonów. Obaj uzbrojeni, zaatakowali młodego Spardę z furią. Jednak Vergil był szybszy i wykonując półobroty ciął jednego w gardło a drugiego w brzuch. Obaj padli na podłogę brocząc ją krwią. Po kilku sekundach zaczęli nadchodzić inni strażnicy. Napierali na intruza z taką samą dozą furii i wściekłości co ich poprzednicy. Białowłosy mężczyzna przypomniał sobie o pierścieniu. Założył go na palec i zniknął z pola widzenia demonów. Strażnicy stojąc w osłupieniu zaczęli rozglądać się wokół siebie. Wkrótce przybył ich dowódca. Jego ryk rozniósł się po całym zamku. Już wiedział, jak Mundus będzie rozjuszony tym faktem. Zniknęła maska i to jemu się za to oberwie. Lecz jednakże miał pewne informacje od złapanego w komnacie Władcy, które być może zmniejszą gniew Mundusa.
***
Kilka dni później, w biurze Dantego zjawiła się Lady. Przystanęła w wejściu i rozejrzała się po pomieszczeniu. „Nic się nie zmieniło od ostatniego czasu” - prychnęła, zatrzaskując drzwi za sobą.
- Dante? - krzyknęła w przestrzeń. - Znowu cię gdzieś poniosło? - szepnęła.
- Nigdzie go nie wywiało. Poszedł jak zwykle spać – odparła Evil stając za plecami Lady. Ta mimowolnie drgnęła przestraszona jej nagłym pojawieniem się. - Coś chciałaś od niego?
- Skąd się tu wzięłaś? - zapytała Lady zaskoczona jej osobą. - Myślałam, że odeszłaś od Dantego.
- Wiesz, na pewien czas się zgubiłam, ale już jestem z powrotem - odparła, siadając na kanapie, lecz chwilę później w drzwiach stanął dostawca pizzy. Kobieta podeszła do niego i bez słowa wzięła pudełko i zapłaciła. Wróciła na miejsce i zajęła się pizzą. Lady przyglądała się jej z nieukrywaną dezaprobatą. - No więc ... - urwała Evil, mierząc przybyłą zupełnie trzeźwym, inkwizytorskim spojrzeniem. - Co cię tu sprowadza?
- Mam interes do Dantego - syknęła Lady.
- Mów, to mu przekażę. Albo idź go zbudzić, wtedy to na pewno cię wysłucha - zaproponowała czarnowłosa łowczyni, popijając kolejny kęs dania colą..
Rozmowę przerwało pojawienie się jeszcze kogoś, kogo Evil się nie spodziewała. Patrzyła na niego i uśmiechnęła się promiennie. - Azazelu, jak miło cię zobaczyć – mruknęła zwracając się do ubranego w czarną szatę Anioła.
- Witaj księżniczko – ukłonił się jej. - Widzę, że już się lepiej czujesz. Zaistniało kolejne zagrożenie. Tym razem ze strony świata demonów.
- Księżniczko? - prychnęła pogardliwie Lady, wtrącając się do rozmowy.
- Człowieku więcej szacunku okaż mojej pani – warknął Anioł.
- Co to za hałas, nawet spać nie dadzą – burknął Dante, pojawiając się w salonie. - Ooo, Lady? Co tu robisz? - zwrócił się do łowczyni a następnie do anioła. - Azazelu, to naprawdę ty? Czy znów jakieś podchody?
- Ja, synu Spardy. Evil, musisz udać się ze mną na naradę i to jak najszybciej – rzekł do czarnowłosej kobiety. Ta pokiwała głową na znak zgody.
- Ale mam prośbę - rzekła po czym zwróciła się do partnera. - Dante, chciałbyś zobaczyć Czarne Sale? - zaproponowała białowłosemu Evil.
- Hm, dobry pomysł – zgodził się bez chwili namysłu.
- Niech i tak będzie – powiedział Azazel i razem wyszli z biura pozostawiając oniemiałą Lady tam gdzie stała. Przeszli w bardziej ustronne miejsce i stamtąd wzbili się w powietrze. Tym razem lot nie trwał długo i wkrótce znaleźli się w przedsionku prowadzącym do Czarnych Sal.
- Dante? Żyjesz? - zachichotała Evil widząc minę łowcy. - Ej, co z tobą?
- Nic, po prostu, trochę mnie zbiło z tropu, myślałem, że będziemy się teleportować - odrzekł po chwili, podążając tonącym w mroku korytarzem. Evil znów poczuła się szczęśliwiej, ponownie mogła się spotkać z ojcem. Te krótkie chwile z nim, uspokajały i dodawały sił.
***
Naszła mnie chęć by w tym momencie zakończyć. Mimo obecności powtórzeń, myślę, że nie będziecie dla mnie tak krytyczni. Miłego czytania.
P.S. Tylko nie bądźcie źli, że niedługo opowiadanie się zakończy. Po tym może napiszę coś innego, a może nie. To się jeszcze okaże.