Sierra Vista, małe miasteczko położone daleko na południu Arizony, cel podróży Dantego i Evil, charakteryzowało się ładnym krajobrazem i bardzo gorącym klimatem. Dawniej żywe i odwiedzane przez wczasowiczów i przejeżdżających, teraz ciche i powoli opustoszałe. A to wszystko zaczęło się od przyjazdu pewnej licznej rodziny. Zamieszkali w małym i odrapanym domku na uboczu. Po pewnym czasie zniknęła mała dziewczynka. Szukano wszędzie, lecz jej nie znaleziono. Wkrótce potem zaczęło znikać coraz więcej ludzi. Zaniepokojony burmistrz polecił komendantowi policji, by ten osobiście zajął się tą sprawą. No i zajął się, gdyż sam po dwóch dniach przepadł bez wieści, jadąc do pracy. W mieście zapanowała panika. Zaczęły krążyć plotki, że to ta nowa rodzina przeprowadza diabelskie sztuki i porywają ludzi w tym celu. Jednego upalnego i wietrznego dnia, mieszkańcy pod przewodnictwem księdza, postanowili raz na zawsze skończyć z tym procederem i ruszyli do domu owej rodziny. Dom jak to dom, umiejscowiony był całkowicie na uboczu, z dala od głównej drogi. Kiedy tam wszyscy zajechali, stanęli jak wryci. Widok nie był imponujący. Tynk dawno odpadł z murów, w dachu widniały dziury, zamiast okien i drzwi był nylon lekko powiewający na wietrze. A działka zarośnięta krzakami i innymi chwastami. Po prostu kompletna ruina. Tak jakby nikt tu od dawna nie mieszkał.
- Mike, co to ma wszystko znaczyć? Przecież mówiłeś, że się tu wprowadzili - zaczął szeptać ksiądz.
- N...nie wiem. Przysięgam, że to tu się wprowadzili. Pytali o drogę, to im pokazałem. W nic mnie nie mieszajcie!! Znikam stąd, wam radzę to samo. Miasto jest nawiedzone!! - wrzeszczał mężczyzna, a głos mu drżał jak osika na wietrze. Uciekł, po prostu zwiał. Wśród zebranych wkradł się strach, który narastał z każdą chwilą i oddechem. Zaniepokojeni ludzie zaczęli się wyłamywać. Niektórzy podążyli ścieżką Mike'a i również się ulotnili.
- Stać!! Stać i nie ruszać się!! - darł się ksiądz. - Odprawię egzorcyzmy i na powrót miasto stanie się żywe!! - dodał starając się na poważny i spokojny ton głosu. Sam jednak nie był co do tego przekonany. Bał się, jakże bardzo się bał. Po wyszeptaniu kilku formułek, nic się nie stało. Wśród tłumu zapanowała niczym nie zmącona i groźna cisza. Atmosfera wokół domu zgęstniała wchłaniając każdy oddech, radość i nadzieję na lepsze jutro, niczym czarna dziura w kosmosie, która wchłania światło. Wiatr już tak nie wiał intensywnie. Ksiądz odczekał jeszcze chwilę i odezwał się patetycznie.
- Mieszańcy Sierra Vista, zło zostało wypędzone!! - zakrzyknął naciskając na ostatnie słowa. Zebrani odetchnęli z ulgą i radując się powrócili do mieszkań. Niestety radość była krótkotrwała, a to z tego względu, że po dwóch tygodniach koszmar powrócił ze zdwojoną siłą. Najpierw zniknął ksiądz.
Troje podróżnych dotarło do miasteczka późnym popołudniem. Słońce powoli i mozolnie zaczęło wędrówkę ku zachodowi, ciągle jeszcze lejąc żar. A mieścina nie napawała entuzjazmem. Niegdyś ruchliwe i żyjące miasteczko, lecz teraz ciche i wyludnione. W atmosferze panował strach i przygnębienie. Mieszkańcy bali się o jutro, czy przeżyją czy umrą. Nikt tego nie wiedział.
- Ładnie by tu było, gdyby nie ta cisza i śmierć wisząca w powietrzu - syknęła Evil. - To jak się sprawa przedstawia Morisson?
- Jedziemy do burmistrza - sapnął menedżer, co i raz wycierając czoło. „Co za upał, jakby ktoś to robił specjalnie" - pomyślał starszy mężczyzna.
W urzędzie miasta, tak jak i wszędzie, panowała cisza. Sporadycznie ktoś wychylał się, by spojrzeć na przybyłych. Ludzi opanował strach przed wszystkim co się rusza.
- Co za miłe przywitanie - syknął Dante.
- Nie bądź sarkastyczny, zdarzyła się tu tragedia. Ludzie nie ufają nikomu - odparł Morisson. - My do burmistrza - zwrócił się do skulonej kobiety, pełniącej funkcję sekretarki.
- Proszę zaczekać w biurze, zaraz Burmistrz państwa przyjmie - szepnęła zlęknionym głosem i zaszyła się w aktach, spoglądając na nich ukradkowo .
Biuro burmistrza nie prezentowało się najlepiej. Niegdyś czyste i schludne teraz zaniedbane. Nikt nie miał woli by cokolwiek robić. W zaistniałej sytuacji pozostało tylko czekać na śmierć. Łowcy zajęli wąską kanapę, Morisson wolne krzesło. Nikt nic nie mówił, zajęty własnymi myślami. Po kilkunastu minutach usłyszeli rozmowę.
- Panie burmistrzu, już są. Czekają w biurze - poinformowała sekretarka.
- Dobrze - odrzekł sucho wchodząc do gabinetu. - Dzień dobry, przepraszam za zwłokę - odrzekł taksując wzrokiem nowo przybyłych.
- Morisson - przywitał się menedżer.
- Może dość tych czułości, co. Mów pan w czym rzecz, bo zaraz zasnę - syknął Dante ziewając, za co dostał sójkę w bok od Evil.
- To stało się wraz z przybyciem do miasta tych ludzi - rzekł smętnym głosem burmistrz wskazując na zdjęcie. - Potem wszystko przebiegło jak w koszmarze. Ludzie znikali jeden po drugim. Nie wiem, co za tym stoi, czy to demony, czy może fatum. Nie można nic zrobić. Większość uciekła, ale i tak pewnie to ich tam dopadło. Tu po prostu już tylko czekamy na śmierć. Błagam was, jeśli jesteście w stanie, pomóżcie nam. Zapłacę tyle ile się da.
- A co z gwardią? - spytał Morisson.
- Oni nie poradzą sobie z tym. Proszę jeszcze raz, pomóżcie nam - błagał roztrzęsionym głosem burmistrz.
- Dobrze. Pomożemy. Ale ustalmy coś, płatne z góry i tylko gotówka. Nic innego nie przyjmuję - rzekł łowca.
- Dobrze. Dziękuję - sapnął z ulgą burmistrz. I znów wyszli na skwar lejący się z nieba. Musieli jeszcze znaleźć jakiś nocleg. Niedługo musieli go szukać. Jedyny, tani i mały motel znajdował się niedaleko urzędu miasta. Choć z zewnątrz wyglądał obskurnie, to w środku było chłodno i przytulnie. Niestety była tylko mała niedogodność, jeśli wierzyć słowom recepcjonisty. Był jeden wolny pokój. Nie spodobało się to Evil. "No cóż, jakoś to przeżyje" - pomyślała z niesmakiem.
- Dobra, bierzemy - warknął Dante niecierpliwie. Wychodząc zamruczał pod nosem kilka niecenzuralnych słów w stronę recepcji.
- Mówiłeś coś? - szepnęła kobieta.
- Nie - odparł.
- Ustalmy sprawę jasno - rzekła po chwili, wchodząc do pokoju. - Kto śpi na łóżku?
- Dobra, ty. Ja będę spał na kanapie - mruknął od niechcenia. Znów zapadła cisza, której żadne z nich nie chciało przerywać bezsensowną paplaniną. Kobieta szybko wskoczyła do łóżka. Zmęczona dziennym upałem po kilkunastu minutach usnęła.
„Co to za światło? Hej, jest środek nocy!!! Wyłączcie to, bo pozabijam!!! Do cholery jasnej, co u licha się dzieje!!!... Dante? Ej, Dante, jesteś tu?... Nic. Zero oddźwięku... "Gdzie on się podział?" - myślała. I gdzie ja jestem? Co to za miejsce??... Hm, telefon... Christoph...zadanie... Sierra Vista... Ach już wiem. Pamiętam, jest dobrze. ... Nie... Nie jest dobrze. To nie Sierra Vista!!!...NIE... TO NIE MOŻE BYĆ...
- To nie dzieje się znowu!! Nie!!! Nie chcę!!! - zaczęła powtarzać najpierw w myślach, potem na głos, lecz wszystko powróciło, klatka po klatce, jak by było przewinięte z filmu.
Krew, wszędzie jej pełno. Na ulicach, budynkach. NIE!!! I rozczłonkowane ciała, twarze w zastygłym przerażeniu.
- NIE, TO NIE DZIEJE SIĘ PONOWNIE!!! NIE!!! - powtórnie wmawiała sobie.
Krzyk.... UCIEKAJ!!!.... Nie, zostawcie cię!! - chciała pomóc, lecz sparaliżowana strachem nie mogła się ruszyć. Trzask łamanych kości. ... Krzyk kobiety. ... UCIEKAJ!!! ... znów trzask i odgłos rozrywający. ... UCIEKAJ!!! tym razem bardzo słaby szept. Uciekajjj!!! ... Koniec. ... Mrok spowijający cały świat i zakrywający dramat przed oczyma ludzkimi."
- Aaaa - wrzasnęła łowczyni zrywając się z łóżka i budząc drzemiącego mężczyznę.
- Do diabła!! Co cię napadło?! Środek nocy kobieto!! - warknął rozzłoszczony Dante.
- Przepraszam - szepnęła i szybko ulotniła się z pokoju.
- Mike, co to ma wszystko znaczyć? Przecież mówiłeś, że się tu wprowadzili - zaczął szeptać ksiądz.
- N...nie wiem. Przysięgam, że to tu się wprowadzili. Pytali o drogę, to im pokazałem. W nic mnie nie mieszajcie!! Znikam stąd, wam radzę to samo. Miasto jest nawiedzone!! - wrzeszczał mężczyzna, a głos mu drżał jak osika na wietrze. Uciekł, po prostu zwiał. Wśród zebranych wkradł się strach, który narastał z każdą chwilą i oddechem. Zaniepokojeni ludzie zaczęli się wyłamywać. Niektórzy podążyli ścieżką Mike'a i również się ulotnili.
- Stać!! Stać i nie ruszać się!! - darł się ksiądz. - Odprawię egzorcyzmy i na powrót miasto stanie się żywe!! - dodał starając się na poważny i spokojny ton głosu. Sam jednak nie był co do tego przekonany. Bał się, jakże bardzo się bał. Po wyszeptaniu kilku formułek, nic się nie stało. Wśród tłumu zapanowała niczym nie zmącona i groźna cisza. Atmosfera wokół domu zgęstniała wchłaniając każdy oddech, radość i nadzieję na lepsze jutro, niczym czarna dziura w kosmosie, która wchłania światło. Wiatr już tak nie wiał intensywnie. Ksiądz odczekał jeszcze chwilę i odezwał się patetycznie.
- Mieszańcy Sierra Vista, zło zostało wypędzone!! - zakrzyknął naciskając na ostatnie słowa. Zebrani odetchnęli z ulgą i radując się powrócili do mieszkań. Niestety radość była krótkotrwała, a to z tego względu, że po dwóch tygodniach koszmar powrócił ze zdwojoną siłą. Najpierw zniknął ksiądz.
***
Troje podróżnych dotarło do miasteczka późnym popołudniem. Słońce powoli i mozolnie zaczęło wędrówkę ku zachodowi, ciągle jeszcze lejąc żar. A mieścina nie napawała entuzjazmem. Niegdyś ruchliwe i żyjące miasteczko, lecz teraz ciche i wyludnione. W atmosferze panował strach i przygnębienie. Mieszkańcy bali się o jutro, czy przeżyją czy umrą. Nikt tego nie wiedział.
- Ładnie by tu było, gdyby nie ta cisza i śmierć wisząca w powietrzu - syknęła Evil. - To jak się sprawa przedstawia Morisson?
- Jedziemy do burmistrza - sapnął menedżer, co i raz wycierając czoło. „Co za upał, jakby ktoś to robił specjalnie" - pomyślał starszy mężczyzna.
W urzędzie miasta, tak jak i wszędzie, panowała cisza. Sporadycznie ktoś wychylał się, by spojrzeć na przybyłych. Ludzi opanował strach przed wszystkim co się rusza.
- Co za miłe przywitanie - syknął Dante.
- Nie bądź sarkastyczny, zdarzyła się tu tragedia. Ludzie nie ufają nikomu - odparł Morisson. - My do burmistrza - zwrócił się do skulonej kobiety, pełniącej funkcję sekretarki.
- Proszę zaczekać w biurze, zaraz Burmistrz państwa przyjmie - szepnęła zlęknionym głosem i zaszyła się w aktach, spoglądając na nich ukradkowo .
Biuro burmistrza nie prezentowało się najlepiej. Niegdyś czyste i schludne teraz zaniedbane. Nikt nie miał woli by cokolwiek robić. W zaistniałej sytuacji pozostało tylko czekać na śmierć. Łowcy zajęli wąską kanapę, Morisson wolne krzesło. Nikt nic nie mówił, zajęty własnymi myślami. Po kilkunastu minutach usłyszeli rozmowę.
- Panie burmistrzu, już są. Czekają w biurze - poinformowała sekretarka.
- Dobrze - odrzekł sucho wchodząc do gabinetu. - Dzień dobry, przepraszam za zwłokę - odrzekł taksując wzrokiem nowo przybyłych.
- Morisson - przywitał się menedżer.
- Może dość tych czułości, co. Mów pan w czym rzecz, bo zaraz zasnę - syknął Dante ziewając, za co dostał sójkę w bok od Evil.
- To stało się wraz z przybyciem do miasta tych ludzi - rzekł smętnym głosem burmistrz wskazując na zdjęcie. - Potem wszystko przebiegło jak w koszmarze. Ludzie znikali jeden po drugim. Nie wiem, co za tym stoi, czy to demony, czy może fatum. Nie można nic zrobić. Większość uciekła, ale i tak pewnie to ich tam dopadło. Tu po prostu już tylko czekamy na śmierć. Błagam was, jeśli jesteście w stanie, pomóżcie nam. Zapłacę tyle ile się da.
- A co z gwardią? - spytał Morisson.
- Oni nie poradzą sobie z tym. Proszę jeszcze raz, pomóżcie nam - błagał roztrzęsionym głosem burmistrz.
- Dobrze. Pomożemy. Ale ustalmy coś, płatne z góry i tylko gotówka. Nic innego nie przyjmuję - rzekł łowca.
- Dobrze. Dziękuję - sapnął z ulgą burmistrz. I znów wyszli na skwar lejący się z nieba. Musieli jeszcze znaleźć jakiś nocleg. Niedługo musieli go szukać. Jedyny, tani i mały motel znajdował się niedaleko urzędu miasta. Choć z zewnątrz wyglądał obskurnie, to w środku było chłodno i przytulnie. Niestety była tylko mała niedogodność, jeśli wierzyć słowom recepcjonisty. Był jeden wolny pokój. Nie spodobało się to Evil. "No cóż, jakoś to przeżyje" - pomyślała z niesmakiem.
- Dobra, bierzemy - warknął Dante niecierpliwie. Wychodząc zamruczał pod nosem kilka niecenzuralnych słów w stronę recepcji.
- Mówiłeś coś? - szepnęła kobieta.
- Nie - odparł.
- Ustalmy sprawę jasno - rzekła po chwili, wchodząc do pokoju. - Kto śpi na łóżku?
- Dobra, ty. Ja będę spał na kanapie - mruknął od niechcenia. Znów zapadła cisza, której żadne z nich nie chciało przerywać bezsensowną paplaniną. Kobieta szybko wskoczyła do łóżka. Zmęczona dziennym upałem po kilkunastu minutach usnęła.
„Co to za światło? Hej, jest środek nocy!!! Wyłączcie to, bo pozabijam!!! Do cholery jasnej, co u licha się dzieje!!!... Dante? Ej, Dante, jesteś tu?... Nic. Zero oddźwięku... "Gdzie on się podział?" - myślała. I gdzie ja jestem? Co to za miejsce??... Hm, telefon... Christoph...zadanie... Sierra Vista... Ach już wiem. Pamiętam, jest dobrze. ... Nie... Nie jest dobrze. To nie Sierra Vista!!!...NIE... TO NIE MOŻE BYĆ...
- To nie dzieje się znowu!! Nie!!! Nie chcę!!! - zaczęła powtarzać najpierw w myślach, potem na głos, lecz wszystko powróciło, klatka po klatce, jak by było przewinięte z filmu.
Krew, wszędzie jej pełno. Na ulicach, budynkach. NIE!!! I rozczłonkowane ciała, twarze w zastygłym przerażeniu.
- NIE, TO NIE DZIEJE SIĘ PONOWNIE!!! NIE!!! - powtórnie wmawiała sobie.
Krzyk.... UCIEKAJ!!!.... Nie, zostawcie cię!! - chciała pomóc, lecz sparaliżowana strachem nie mogła się ruszyć. Trzask łamanych kości. ... Krzyk kobiety. ... UCIEKAJ!!! ... znów trzask i odgłos rozrywający. ... UCIEKAJ!!! tym razem bardzo słaby szept. Uciekajjj!!! ... Koniec. ... Mrok spowijający cały świat i zakrywający dramat przed oczyma ludzkimi."
- Aaaa - wrzasnęła łowczyni zrywając się z łóżka i budząc drzemiącego mężczyznę.
- Do diabła!! Co cię napadło?! Środek nocy kobieto!! - warknął rozzłoszczony Dante.
- Przepraszam - szepnęła i szybko ulotniła się z pokoju.