wtorek, 21 grudnia 2010

Oddzielny post na życzenia.

Wesołych i pogodnych Świąt dla Was: Donnie, Cinereo i Akyrie. Dziękuję, że przetrwałyście ze mną tyle czasu i za rady odnośnie mego raczkującego pisarstwa.
Co do noworocznych postanowień to myślę, że szkoła nie da tak mocno popalić i będziecie też pisać dalej wasze opowieści. Miło mi, że mam aż trzy stałe czytelniczki.
Teraz tylko nie pomyślcie, że odchodzę. Opowiadanie nie jest zakończone. Kiedy to nastąpi to sama jeszcze nie wiem.
A tu dla Was taka kartka:


O tak właśnie. Pozdrawiam Was i trzymajcie się cieplutko.

Misja czwarta - Przeznaczenie znajdzie drogę.

O i macie. Taki wyszedł jak widać. Końcówkę co była skasowałam, bo mi nie pasowała i jest jak jest. 
 ***

Będąc już na miejscu anioł i pół-demon zatrzymali się na środku polany. Nie było śladu po ostatnich wydarzeniach, wszystko wyglądało tak jakby do niczego nie doszło. Anioł rozejrzał się po miejscu, potem patrząc na trawę, zaczął przeczesywać całe podłoże. Dante tylko obserwował poczynania towarzysza, sceptycznie uśmiechając się pod nosem.
- Niewiele można znaleźć - mruknął łowca przerywając ciszę. Anioł spojrzał na niego zamglonym wzrokiem. Był blady i nie odezwał się na zaczepkę Spardy. Po chwili skinął na niego, by podszedł do niego.
- Posłuchaj uważnie. Zaraz otworzę portal i udamy się ścieżką Evil. Musisz ie za rękę, bo przeniesie ciebie gdzieś indziej. Tak jak tamtej nocy - rzekł poważnym tonem. Dante usłuchał i w pewnym momencie poczuł jakby coś zaczęło go wsysać. Niedługo potem znaleźli się pośród skał. Zaczęli wędrówkę podążając za tropem Evil.

***


Niedaleko niewielkiego osiedlowego podwórza, w małym parczku siedział platynowłosy młody mężczyzna i obserwował okolicę. Od ostatnich wydarzeń minęło dwa, może trzy tygodnie, lecz on nadal był niespokojny. Czuł się obserwowany przy każdym kroku, najmniejszym ruchu. Postanowił zaszyć się na jakiś czas i przeczekać nagonkę. Wiedział, że oni nie daliby mu spokoju, gdyby dowiedzieli się kto teraz jest z nim. Przypomniał sobie jak do tego doszło.  

Rozpoznał ją od razu, gdy leżała bezbronna na chodniku, a mijający ją przechodnie nie ruszali jej. Płaszcz, który miała na sobie był poszarpany i poplamiony zaschniętą już krwią. Włosy zakrywające twarz, były w nieładzie. Z początku miał chęć przebić ją kataną i odejść, lecz gdy tak jej się przyglądał, obmyślił inny plan. Zabrał ją do siebie. Położył na łóżku i czekał. Gdy się przebudziła, zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, potem skupiła wzrok na nim.
- Kim jesteś i co to za miejsce? - spytała szeptem, ledwo podnosząc się w łóżku do pozycji siedzącej.
- Nasza obecna kryjówka, a kim jestem to na razie jest nie ważne  - bąknął nie patrząc na kobietę.
- Odpowiedz na moje pytanie!! - zażądała próbując wstać, lecz mężczyzna szybkim ruchem przygwoździł do łóżka. Pochylił się nad nią i syknął:
- Nigdzie stąd nie pójdziesz, bo za próbę ucieczki zginiesz - i przycisnął kobietę mocniej. Ta jęknęła i odwróciła głowę, by nie patrzeć w jego przenikliwe oczy. Nie próbowała się wyrywać. Czekała co on zrobi. Mężczyzna po chwili puścił ją i wyszedł. Łowczyni nabrała powietrza i powoli je wypuściła. Powtórzyła tę czynność kilka razy, by móc się uspokoić i zebrać myśli. Chciała powrócić pamięcią do wcześniejszych wydarzeń, ale miała pustkę w głowie. Nic nie pamiętała. 


Uśmiechnął się do swoich wspomnień i nerwowo poruszył w ławce. Zaczął rozglądać się po okolicy. Przeklął się w myślach. "Nie powinienem jej pozwalać samej wychodzić. Jaki ze mnie buc" - pomyślał i pokręcił głową. Dwie przechodzące obok dziewczyny, zachichotały zerkając na mężczyznę. Przystanęły nieopodal niego, co i raz jedna wychylała się zza drugiej. Wtem do siedzącego faceta podeszła czarnowłosa kobieta, ubrana w ciemnozielony płaszcz, pod którym ukryte były pistolety. Przymrużyła oczy patrząc na dziewczyny. Te przestały chichotać i odeszły. Usiadła obok milcząc.
- I jak, załatwione? - zapytał spoglądając na nią. - Długo musiałem czekać.
- Nie przesadzaj - szepnęła, uśmiechając się. - Tak, zrobiłam to co musiałam.
- No to w drogę - syknął podnosząc się z ławki.
- Vergil, jak chcesz mi pomóc, skoro nawet ja nie wiem jak się nazywam?
- A imię Evil nic ci nie mówi?
- Nie. Powtarza się jedynie nocny koszmar. Śni mi się, że stoję na placu w jakimś miasteczku ogarniętym pożarem i oglądam okrutną śmierć kobiety. Są tam jakieś potwory i gdy ona tak wrzeszczy, to się nagle budzę. Tyle. Nie wiem co to wszystko znaczy -  rzekła kręcąc z niedowierzaniem głową. Mężczyzna stał wsłuchując się w jej słowa. 
- Wiem o tym. Krzyczysz jak się budzisz - szepnął. - Ten sen musi nam wystarczyć, byś mogła sobie przypomnieć przeszłość. Mam pomysł, ale najpierw musimy udać się w kilka miejsc.
-  Gdzie?
- Zobaczysz, najpierw trzeba by było załatwić jakiś transport - mruknął jakby do siebie, układając w głowie plan.
- To mamy - rzekła zadowolona kobieta obracając w palcach kluczyki.
- Nieźle - uśmiechnął się. - Idziemy. - Kobieta przystanęła na chwilę. W głowie zaświtało jej, że chyba gdzieś już widziała kogoś uśmiechającego się w ten sposób. Szybko jednak odegnała te myśli.
- To niedorzeczne - mruknęła i ruszyła za mężczyzną.
- Mówiłaś coś?
- To, że nie idziemy w dobrą stronę. Do samochodu to tam - wskazała na parking przyległy do parku. Zawrócili i wsiadając do auta. Odjechali.

***

W tym czasie Dante z Azazelem powrócili z innego wymiaru. Nie natrafili na wiele śladów, znaleźli malutki skrawek materiału. Anioł stwierdził, że była to cząstka płaszcza kobiety. Gdy wylądowali między drzewami, najpierw się rozejrzeli po miejscu. Nie był to jednak las. Alejki i ładnie poprzycinane drzewa i krzewy świadczyły, że to park. I to o nie równym terenie. Miejscami szło się ciężko pod górę by potem lekkim truchtem zbiegać w dół.
- I gdzie teraz? - zapytał Dante. - Nie powiesz mi chyba, że to tu ona się znajduje.
- Tu jej nie ma, ale wyczuwam jej magię. Musi być gdzieś w pobliżu - mruknął rozglądając się, jakby szukał jakiegoś punktu zaczepienia. W końcu wybrał krętą ścieżkę prowadzącą lekko w dół parku. Ruszył nic nie mówiąc łowcy. Ten podążył za nim w milczeniu. Po kilkunastu minutach marszu znaleźli się przy bramie wyjściowej z parku.
- Jesteśmy coraz bliżej niej - rzekł nagle zatrzymując się i odwracając w stronę Spardy. Ten rawie zderzył się z aniołem, lecz ów mężczyzna zrobił krok w bok i Dante mógł zatrzymać się obok niego. Zmierzył go spojrzeniem nie wyrażającym zadowolenia.
- Ta, tyle, że nikogo nie widzę - mruknął łowca.
- Jakiś ty niecierpliwy. Tu poczekamy - dodał Azazel. - Hm, była tu dość niedawno. Wyczuwam jej aurę - wyjaśnił zauważając pytające spojrzenie łowcy.
- Aha. Coraz więcej o niej wiem. Ciekawe czy będzie z tego zadowolona - zamyślił się platynowłosy mężczyzna. Anioł ponaglił łowcę do pójścia za nim i po jakimś czasie wyszli z parku. Zobaczyli jeszcze jakiś srebrny odjeżdżający samochód. Dante przystanął obserwując pojazd. "Czy to nie Vergil go prowadzi?" - zamyślił się.
- Nie, to chyba nie możliwe, by tu się pałętał - szepnął cicho do siebie.


poniedziałek, 20 grudnia 2010

Tajemniczy gość w Devil May Cry - zapomniany dodatek.

Dziś opublikuję dwa wpisy. Jeden będzie krótki, ze względu na to, że to miała być końcówka noty pt. "Tajemniczy gość w Devil May Cry", którą zapomniałam dodać a po publikacji posta to już go nie zmieniałam {gdyż wszyscy go przeczytali} a drugi to najnowszy post.
Myślę, że się spodoba.


***
Po odejściu Dantego, Lady klapnęła na kanapę. Nie wiedziała co o tym wszystkim sądzić. Sparda nigdy się tak nie zachowywał. Nie odpuścił sobie nawet małego polowanka na demony, a teraz zmienił się. "To twoja wina Evil" - pomyślała mściwie kobieta.
- Nie widzisz, że ciebie omotała - mruknęła cicho do siebie.
- Kto i kogo omotał? - zapytał ktoś stojący w drzwiach do salonu. Po chwili znalazł się na przeciw kobiety taksując ją z góry spojrzeniem. Ta popatrzyła na młodego wnuka burmistrza jak na padlinę i wstała. - A gdzie się podział pani partner? - dodał nie spuszczając wzroku z łowczyni.
- Co cię to obchodzi młody, lepiej zajmij się książkami - warknęła zła.
- Wolę popatrzeć jak pani działa, by pozbyć się autora od tych upominków - szepnął.
- Lepiej nie plątaj mi się tam gdzie nie trzeba, narobisz sobie tylko kłopotów, a ja nie jestem niańką dla takich jak ty - syknęła zbierając się do wyjścia.
- Czemu jest pani taka zła? - nie chciał odpuścić. - Złość urodzie szkodzi - dodał przybierając minę niewiniątka. Lady nic na to nie powiedziała, trącając go ramieniem wyszła z willi. Przemyślała wszystko i doszła do wniosku, że nie ma się tak o co wściekać. Przypomniała sobie słowa Dantego i udała się na poszukiwania. Postanowił wziąć jeszcze ze sobą bazookę. "Może się przydać" - pomyślała. Zajęło jej to sporo czasu i nim się obejrzała, a zaczęło już zmierzchać. W końcu znalazła ukryte za krzakami i gałęziami wejście, gdzie pozostawiła broń. Powoli i ostrożnie weszła do ciemnego tunelu. Szła tak jakiś czas potykając się o wystające korzenie i kamienie. Potem droga jakby się zmieniła. Nie było już wystających korzeni ani kamieni. Coś jednak chrupało łowczyni pod stopami. Ukucnęła w pewnym momencie i poświeciła zapalniczką. Zauważyła kości. Niektóre były jeszcze z resztkami gnijącego mięsa. Uśmiechnęła się na ten widok. "Jestem na dobrej drodze" - mruknęła do siebie i ruszyła się dalej. Po chwili weszła do groty. Obeszła całą grotę i stwierdziła, że demon tu niedawno był. Ognisko przy przyległej ścianie dogasało a obok niego leżało coś mokrego. Gdy się zbliżyła tam, pogrzebała małym drewienkiem w ognisku. Polanko zapaliło się i mogła lepiej rozejrzeć się po grocie. Coś w niszy przykuło jej uwagę a podchodząc bliżej zamarła. We wnęce leżała trumna. Wieko było uchylone, co świadczyło, że właściciela w nim nie było. Nagle za plecami usłyszała ciche westchnięcie. Obejrzała się za siebie i ze zdziwienia wytrzeszczyła oczy. Stojący za nią chłopak szeroko uśmiechnął się do niej, ukazując przy tym kły. Kobieta cofnęła się o krok od niego, wyciągnęła pistolety i zaczęła strzelać. Jednak on był szybszy i unikał kul. Lady cicho zaklęła szukając drogi ucieczki.
- Co, już nie chcesz się bawić w kotka i myszkę? - zapytał z drwiną w głosie.
- A kogo uważasz za myszkę?
- Ciebie oczywiście - syknął oblizując wargi. Zaczął powoli podchodzić do łowczyni, nie spuszczając z niej wzroku. Nie chciał stracić tak pięknej ofiary.
- To zaraz zamienimy się rolami - prychnęła łowczyni celując w głowę. Strzeliła. Jednak on złapał kulę.
- Oj nie ładnie. Widzę, że musimy już kończyć. A szkoda, chciałem się jeszcze pobawić, lecz nie jesteś skora do tego - mruknął i rzucił się z pazurami na kobietę. Ta przeturlała się i będąc przy wyjściu z groty, pędem ruszyła do ucieczki. Wampir zaczął się dziko śmiać i ruszył za nią. Łowczyni biegła szybko nie zwracając uwagi, że może się potknąć. Po jakimś czasie wyleciała z tunelu i niestety potknęła się o kamień i wylądowała twarzą w mchu.
- Cholera!! - warknęła. Tuż za nią pojawił się chłopak. Przystanął na chwilę ciągle patrząc na łowczynię. Kobieta szybko wstała i zwinnym ruchem złapała leżącą nieopodal bazookę i wycelowała w wampira.
- Jeśli kule nie pomogły to, to na pewno! - warknęła i wystrzeliła. Pocisk trafił chłopaka i rozerwał go na strzępy. - No i po robocie - mruknęła zadowolona. Zawiesiła broń na plecach i ruszyła w drogę powrotną do willi burmistrza.

niedziela, 12 grudnia 2010

Tajemniczy gość w Devil May Cry.

O północy przed bramą wjazdową do posiadłości burmistrza zjawił się ubrany na czarno osobnik. W krzakach nieopodal pozostawił skuter i podszedł bliżej ogrodzenia. Miał przy sobie małą paczuszkę, owiniętą szmatą. Rozejrzał się dookoła i przerzucił ją na drugą stronę, po czym sadowiąc się już na skuterze, uciekł. Następnego dnia w salonie dało się słyszeć kłótnię dwóch mężczyzn, z których to, jeden wrzeszczał wściekle a drugi odpowiadał na to smętnym głosem, co i raz ziewając. Nagle do pomieszczenia weszła kobieta i po chwili usiadła obok białowłosego mężczyzny.
- Panie burmistrzu, niech się pan uspokoi – zaczęła.
- Uspokoi?! Ja! Mieliście to załatwić!! A tu znowu piękna niespodzianka!! - wrzasnął. - Kiedy to się skończy?! Za co dałem zaliczkę?! Za nic? Żądam byście dziś się z tym uporali!! - dodał wściekły i wyszedł trzaskając drzwiami. W salonie zapanowała chwilowa cisza.
- Lady, o jakiej zaliczce pieprzył ten stary? - zapytał Dante. - Nic mi o tym nie mówiłaś.
- A, to nic wielkiego – zaczęła kręcić.
- Widzę, że chcesz mnie wykiwać. Skoro ci tak na tej kasie zależy, to po jaki gwint mnie tu ściągnęłaś? - warknął. Kobieta milczała, nie patrząc na Spardę. - Odpowiedz! Słyszysz! Jak chcesz, ja mam ważniejsze sprawy na głowie. Zaginęła mi partnerka i idę jej szukać. Sama zajmij się tym potworem. Znajdziesz go w jaskini nieopodal tej posiadłości. Wychodzę! - dodał, wstając i kierując się do wyjścia. Lady szybko znalazła się przed nim, zastępując drogę.
- Nigdzie nie pójdziesz!! Wykonasz zadanie, dostaniesz zapłatę i dług się zmniejszy. O Evil nie musisz się aż tak obawiać, jak zechce to się odezwie – syknęła.
- Ty musisz mi ciągle truć o zadłużeniu! Zejdź mi z drogi!! - odepchnął ją i znalazł się przy drzwiach wyjściowych. Po chwili był już na dworze. Wsiadł do samochodu i odjechał pozostawiając wściekłą kobietę samą. Jadąc tak przez dłuższy czas, w oddali zauważył jakąś postać kulącą się przy drodze. Od razu wyciągnął pistolet i strzelił kilka razy. Demon padł martwy. Przejeżdżając obok, przyjrzał się jeszcze zabitemu i rzekł:
- Już nie będzie z tobą problemów – dodał gazu i skierował się do miasta, do domu. Chciał szybko się spotkać z Morissonem, by omówić z nim kilka spraw. Kiedy zajechał przed biuro, zauważył, że drzwi są lekko uchylone. Stał też samochód wąsatego menadżera.
- Ciekawe – mruknął wysiadając. Zaczął przeczuwać, że coś wisi w powietrzu. Położył dłoń na broni i skierował się do wejścia. Nie chciał być niemile zaskoczony. Uchylił lekko drzwi, które zaskrzypiały dość głośno. W środku panował półmrok, mimo że słońce było jeszcze wysoko na niebie. Rozejrzał się uważnie i spostrzegł pochyloną do przodu postać. Zbliżając się powoli, rozpoznał swego zleceniodawcę. Wyglądał jakby spał. Oczy miał na pół otwarte, lecz nie widzące. Potrząsnął nim, lecz mężczyzna się nie poruszył. Łowca zwrócił wzrok w okolice biurka i zauważył jakąś dziwną falującą czarną mgłę. Chwilę później w pokoju zapanowała ciemność. Mgła najpierw się rozciągnęła, potem zaczęła kurczyć i przybierać jakąś postać. Wkrótce potem przed łowcą stanął wysoki mężczyzna. Miał na sobie czarną szatę przepasaną złotym sznurem. Z pleców wystawały czarne połyskliwe skrzydła a w ręku trzymał miecz zdobiony runami. Popatrzył na Dantego i odezwał się:
- Witaj synu Spardy – przywitał się. - Cieszę się, że mogłem spotkać jednego z potomków tego wielkiego wojownika. Nie przybyłem tu jednak by wychwalać twego ojca. Szukam kogoś – dodał.
- Kim jesteś i co zrobiłeś Morissonowi? - spytał Dante nieufnie spoglądając na przybysza.
- Nic mu nie będzie, niedługo przebudzi się z transu – odparł anioł. - Nazywają mnie Azazel. Jestem mentorem i obrońcą Evil. Przysłał mnie jej ojciec.
- Kogo szukasz?
- Evangeline – szepnął Azazel.
- Nie znam – mruknął łowca i przysiadł na kanapie obok starszego mężczyzny.
- Znasz ją pod pseudonimem Evil.
- Teraz już wiem. Też miałem zamiar jej poszukać. Zaginęła podczas zamykania wrót piekieł – rzekł Sparda.
- Opowiedz co się wydarzyło – nakazał Azazel patrząc przenikliwie na łowcę.
- Arkham otworzył wrota piekieł i wylazły demony. Ja z Evil zaczęliśmy z nimi walczyć. Potem ona za pomocą swej krwi zamknęła portal, wpadając do niego. Podążyłem za nią, lecz tam gdzie się znalazłem, jej nie było. Wróciłem dotykając jakiegoś przedmiotu – odparł białowłosy.
- Jakiego?
- Nie wiem co to było, zaświeciło oślepiająco gdy dotknąłem go i po chwili byłem przed domem. Tyle – wyjaśnił Sparda. - A pamiętam, że jeszcze usłyszałem jakiś głos. Powiedział, że wrócę do swego świata.
- A zobaczyłeś właściciela głosu?
- Nie.
- Rozumiem, widać nie tylko my zainteresowaliśmy się wrotami – zastanowił się głośno anioł.
- Kogoś jeszcze podejrzewasz? - zapytał.
- Białe anioły. Być może to ich sprawka. Zaprowadź mnie do tego miejsca, gdzie ostatni raz widziałeś Evil. Musimy podążyć tą samą ścieżką, którą ona przeszła – odpowiedział.
- A co z nim? - zapytał po chwili łowca wskazując na zahipnotyzowanego Morissona.
- Ocknie się gdy opuścimy pomieszczenie i wróci do siebie – mruknął anioł kierując się do wyjścia. Przedtem jeszcze anioł schował skrzydła tak by nikt nie zwracał na niego uwagi. Dante podążył za nim. Nie bardzo mu ufał, ale podczas pierwszej wspólnej misji, Evil coś napomknęła o aniołach. Tylko wtedy nie mógł sobie tego z niczym powiązać. Teraz coś zaczęło mu świtać w głowie. Zamyślił się chwilę i postanowił zapytać anioła.
- Evil jest taka jak wy?
- Tak, nie mówiła ci o tym? - odpowiedział. - Jest córką Lucyfera, lecz musisz to teraz zachować dla siebie. Jeśli wyjawisz komukolwiek o tym, nie będziemy zwracać uwagi na to żeś jest synem Spardy – dodał z nutką groźby w głosie. Po pewnym czasie obaj wyjechali z miasta, kierując się do ruin, gdzie miało miejsce otwarcie portalu do piekła.

niedziela, 14 listopada 2010

Po przerwie

Heh, co by tu napisać?
Pierwszy, krótki i nic nie wnoszący do opowiadania pościk. Ot tak piszę to, by zobaczyć jak będzie wszystko wyglądać. Coś może niekiedy ulec zmianie, więc się niech nikt z was nie denerwuje.
Pozdrawiam.

niedziela, 7 listopada 2010

Dług

Gdy Dante, siedząc na schodkach przed Devil May Cry, podziwiał obłoki leniwie snujące po niebie, z budynku wyszła Lady. Stanęła i przez chwilę wpatrywała się w mężczyznę. Po chwili odchrząknęła, lecz on jak na złość, zignorował ją. Oburzona zachowaniem Spardy łowczyni podeszła do niego i mocno szturchnęła w ramię. I znów zero reakcji z jego strony.
- Ej, Dante!! Żyjesz? - krzyknęła mu w ucho.
- Tak, tylko zastanawiam się, po co tak wrzeszczysz mi do ucha. Nie jestem głuchy - mruknął łowca odwracając się w jej stronę.
- To chodź do środka, mam sprawę niecierpiącą zwłoki - odparła i skierowała się w stronę budynku. Dante ospale podniósł się i również wszedł do środka. Na kanapie siedziała Patty i Trish. Mężczyzna machnął im ręką na powitanie i zaraz usiadł za biurkiem. Podniósł słuchawkę i wykręcił numer do pizzerii.
- Tak, chciałbym zamówić pizzę. Tak, dużą bez oliwek. Sałatka też. A rachunek, to uiszczę pod koniec miesiąca. Pamiętaj, bez tych cholernych oliwek - mruknął całkowicie ignorując spojrzenia kobiet.
- Dante, mam zadanie dla ciebie. Dobrze płatne... - zaczęła Lady.
- Nie przyjmuję żadnych zleceń do końca tego miesiąca - warknął łowca.
- Ale masz u mnie wciąż rosnący i niespłacony dług, więc czy chcesz, czy nie i tak musisz przyjąć zlecenie - odparła poirytowana.
- Lady, nie mam teraz ani czasu ani chęci na te twoje gierki. Masz zlecenie to wykonaj je sama. A tak zmieniając temat, to nie widziałyście Evil?
- Nie, od zniknięcia w portalu, jej nie widziałam - rzekła rozbawiona Trish. - Nie wiem jak ty, Lady - mruknęła do krótkowłosej łowczyni.
- NIE!! I nie obchodzi mnie teraz, co się z nią dzieje - syknęła oburzonym tonem kobieta. - Dante!!
- Oj, Lady. Daj spokój - mruknął pobłażliwie. - Dobra. Podejmę się zlecenia - dodał napotykając jej piorunujący wzrok. - To co to za zadanie?
- Twoim zadaniem będzie ochrona dwojga dzieci...
- Nie jestem niańką do bachorów!! - oburzył się platynowłosy łowca.
- Daj mi skończyć, potem będziesz mógł wnosić reklamacje - syknęła Lady. - Są to wnuki burmistrza. Coś dziwnego dzieje się w ich otoczeniu i burmistrz prosił o pomoc. Podejrzewa, że to demony chcą albo uprowadzić, albo zabić dzieci. Wysoka gaża za dobrze wykonaną robotę. Coś dla ciebie, Dante.
- Zastanowię się, a teraz dajcie mi spokój - westchnął. - Czekam na pizzę.
- Zmień swój tryb żywieniowy, pizza cię wykończy - bąknęła Trish. - Idę, nie ma co tu robić. Cześć - dodała wstając i po chwili zniknęła za drzwiami. Kilka minut później w wejściu pojawił się kurier z pizzą. Dante odebrał pudełko i zasiadł za biurkiem. Patti nadal siedziała cicho na kanapie i tylko przyglądała się trojgu łowcom.
- Lady, czemu ona taka cicha jest dzisiaj? - spytał szeptem konsumując kolejny kawałek swego przysmaku.
- A ty pewnie skakałbyś z radości, gdyby ktoś chciał ci poderżnąć gardło, co? - warknęła kobieta.
- Nie oburzaj się tak, ja tylko spokojnie pytam - odrzekł Dante. Po kilkunastu minutach nie było już śladu po pizzy. - Hm, nie pobiłem dziś swego dotychczasowego rekordu - mruknął do siebie łowca i wstał. Wziął płaszcz i pokrowiec na gitarę kierując się do wyjścia. - Na co czekasz Lady? Idziesz? - zapytał odwracając się w jej stronę.
- Ach, idę, idę - i zabrała się razem z mężczyzną. - Musimy wyjechać z miasta i skierować się na krajową czwórkę. Potem skręcisz w polną drogę. Powiem ci kiedy - odrzekła sadowiąc się na miejscu pasażera.
- To on nie mieszka w willi w centrum miasta? - zdziwił się łowca. - Cóż, to nawet lepiej na załatwienie sprawy. - dodał nie spuszczając wzroku z drogi.
- Dante, o zapłatę to nie musisz się martwić. Wiesz, że zawsze tylko o tobie myślę i dbam byś miał co jeść - mruknęła od niechcenia mierzwiąc mu włosy. Sparda mimowolnie odsunął się od niej i nic więcej nie powiedział. Zastanawiał się gdzie podziała się Evil. Droga nie była długa. Po niecałej godzinie jazdy, znaleźli się na wąskiej, krętej i wyboistej dróżce. Cały czas Lady coś mruczała pod nosem i krzywiła się, gdy przez przypadek rąbnęła w szybę.
- A mówiłem byś zapięła pasy - żachnął rozbawiony srebrnowłosy. Przemilczała uwagę towarzysza i po chwili znaleźli się przed żelazną bramą. Kobieta nacisnęła mały guziczek.
- Słucham - odezwał się męski głos.
- Burmistrz nas oczekuje - odparła nic więcej nie dodając. Brama się otworzyła i wjechali w alejkę z białego żwiru. Dookoła piętrzyły się różnej wielkości drzewka i krzewy. Pokrótce znaleźli się przed wejściem głównym budynku. Wysiedli i wspinając się po schodach stanęli przed rzeźbionymi drzwiami.
- A długo mamy tak czekać? - spytał Dante, gdy po raz któryś z rzędu, Lady pociągnęła za sznureczek z gongiem. Nieoczekiwanie drzwi się otworzyły i pojawił się lokaj. Gestem zaprosił oboje do środka i poprowadził przez długi korytarz do salonu.
- Proszę chwilę poczekać, burmistrz zaraz do państwa zejdzie - oznajmił i wyszedł.
- To może ja się zdrzemnę. Jak przyjdzie koleś to mnie zbudź - bąknął pod nosem Dante, sadowiąc się na kanapie.
- Ani mi się waż! - syknęła Lady rozglądając się po pomieszczeniu. - Nawet dobrze urządzone. Z kominkiem. Hm, to lubię - mruknęła do siebie z zadowoleniem. W tej chwili wszedł do salonu niski i gruby jegomość.Ubrany w grafitowy surdut, wyglądał jakby się gdzieś wybierał.
- Przepraszam państwa, że się nie przywitałem od razu, ale miałem niespodziewanego gościa. Niestety nie zabawię tu długo, więc od razu przejdę do rzeczy. Chodzi o moje wnuki. Coś po nocach je straszy i nęka. Rano też otrzymujemy dziwne "prezenty" w postaci zakrwawionych i poszarpanych zwierząt. Chciałbym, aby państwo się tym zajęło.
- Żarty ktoś sobie stroi i tyle. Niech pan zwróci się z tym do policji - przerwał mu Sparda.
- Policja zajmowała się tym, lecz do niczego nie doszli. Nie wykryli sprawcy owych "prezentów". Dzieci są wystraszone. Proszę, dobrze zapłacę - zwrócił się błagalnie do obojga.
- Dante? Dobrze, zajmiemy się tym - odparła Lady kończąc w ten sposób rozmowę. Burmistrz z wdzięczności uściskał im dłonie i wyszedł.
- Następnym razem Lady, nie wtrącaj mi się do roboty! I jeśli wywiniesz mi jakiś numer to nie ręczę za siebie - warknął łowca. Był zły. Na nią i na tego gościa. Znów chce go wkręcić do mało opłacalnego zlecenia. - I co chcesz teraz robić?
- Och, powęszymy trochę... - westchnęła podchodząc do okna. Słońce już rozpoczęło wędrówkę ku zachodowi, dając znak, że dzień chyli się ku końcowi. - Być może niedługo dowiemy się kim jest nadawca tych "upominków". Łowca bez słowa wyszedł na dwór, pozostawiając Lady w domu. Skierował swe kroki do pobliskiego lasku i przechodząc spory kawałek drogi, znalazł się przed małym otworem. Wszedł głębiej. Korytarz po jakimś czasie zaczął opadać w dół i stawał się coraz niższy. Dante musiał iść pochylony, na co zaklął siarczyście. W pewnym momencie zaważył małe światełko. Podążył w tamtym kierunku i znalazł się w jaskini. Powoli wyprostował się i rozejrzał po otoczeniu. Nikogo w niej nie było, ale tlące się ognisko świadczyło, że ktoś lub coś tu niedawno było. Dante powrócił do willi. Nic nie mówiąc Lady, poszedł do łazienki i potem udał się do wcześniej przygotowanego przez kamerdynera, pokoju. Zadanie proste jak bułka z masłem. Dokończenie go postanowił pozostawić łowczyni, a sam uda się na poszukiwania partnerki.

 ***
No i kolejny starszy wpis. Następny rozdział jest w przygotowaniu. Mam nadzieję, że będziecie cierpliwie jeszcze czekać. Jak będą błędy to przepraszam.

niedziela, 17 października 2010

Misja trzecia - Powrót

Po przejściu przez portal, łowczyni długo jeszcze unosiła się w powietrzu. Jasność ją oblała i otoczyła niczym lepka maź, nie pozwalając na szersze rozeznanie w otoczeniu. Minuty upłynęły jej na niewiadomej. Nie mogła się skupić na niczym i jak na tą chwilę, nic jej się nie stało. Do czasu, gdy kobieta uderzyła o skalne podłoże. Jęknęła głośno i przewróciła się na bok, mocno zaciskając powieki. Ból promieniował od kręgosłupa. Odczekała kilka chwil, po czym usiadła, rozglądając się po okolicy. Jak okiem sięgnąć, wszędzie tylko skały i piasek ani śladu po roślinności czy bytujących tu zwierzętach. Słońce świeciło ostro. Nie czuło się wiatru, przynajmniej w miejscu, gdzie znalazła się łowczyni. Ale słyszała odległe świsty i gwizdy wśród szczytów górskich. Spokój, jaki wokół niej panował był tylko pozorny. Nie było widać żadnej, nawet najmniejszej chmury, tylko ostry, chłodny błękit nieba. Otrzepując się z niewidzialnego pyłku, ruszyła w kierunku gór. Nie napotykając żadnych przeszkód szła dalej. Zaczęła błądzić pośród monotonni krajobrazu. W pewnym momencie pośród skał coś zabłyszczało. Evil powoli zaczęła zbliżać się do źródła blasku. Zaciekawiona kobieta, wyciągnęła miecz i ostrożnie trąciła przedmiot. Gdy tylko końcem ostrza trąciła ową rzecz, ta zabrzęczała basowo. Kobieta przybliżyła się i ukucnęła przy owym obiekcie. Wyciągnęła dłoń i opuszkiem palca dotknęła go. Ten zadźwięczał chwilę basem, potem jednak tonacja poszła wzwyż. Dźwięk roznosił się echem i świdrował jej głowę na wskroś. Otoczenie zawirowało i coraz bardziej jaśniało. Łowczyni poczuła suchość w gardle i oblewający ją zimny pot. Ni stąd ni zowąd usłyszała tubalny głos i ujrzała zarys postaci w blasku tysiąca barw.
- Nie będziesz pamiętać nic, co do tej pory zaszło i czym się zajmowałaś. Taka jest twoja kara - rzekł i kobieta poczuła silny ból w skroniach. Jasność zalała ją i po chwili leżała nieprzytomna na chodniku mało uczęszczanej drogi.

***
    Tymczasem Dante leżał na trawie, po czym raptownie wstał i rozejrzał się wokoło siebie. Była gwieździsta noc. Księżyc w pełni oświetlał jego postać. Gdzieś w oddali usłyszał warkot i wycie. Zastanowił się chwilę co robić. Nie poznawał tego miejsca. To nie była ta polana, gdzie walczył z bratem i demonami. Za cicho tu było, mimo wycia nie słyszał żadnych innych odgłosów. Nie było Evil, Lady i Trish. Przypomniał sobie, że wskoczył za partnerką w portal. Miał nadzieję, że ona go zamknęła. Tyle, że gdzie się podziała, to nie wiedział.
    - Co to do cholery wszystko znaczy? - warknął do siebie i ruszył w głąb mrocznego lasu. Szedł dość długo, nie napotykając na swej drodze nic, co mógłby uznać za miłą rozrywkę, w tym nudnym miejscu. Szedł i szedł, czasem przedzierając się przez kolczaste krzewy, czasem tylko depcząc grube i mokre runo leśne. Wszystko zaczęło go drażnić i po kilkunastu minutach usiadł na zwalonym drzewie, a plecami oparł się o sąsiednie, rosnące przy powalonym. Siedząc tak i wsłuchując się w las, prawie usnął. Nieoczekiwanie coś poruszyło się za krzakami. Dante, jednak niewzruszony hałasem, tkwił dalej na pniaku. Raptem pojawił się przy nim włochaty łeb z czerwonymi ślepiami osadzonymi blisko siebie. Obwąchał łowcę i odszedł cicho pomrukując. Sparda wstał, zdziwiony zachowaniem potwora i ruszył dalej w gęstwinę krzaków. Po pewnym czasie znów coś zaszeleściło z tyłu. Usłyszał krótki warkot i z nagła pojawił się stwór. Z pyska skapywała mu ślina a czerwone ślepia, wpatrzone w łowcę, wyrażały chęć mordu. Raptownie skoczył na mężczyznę, lecz ten zrobił unik i potwór uderzył całą siłą w drzewa. Nie zrażony tym stwór ruszył ponownie do ataku. Dante nie zwlekając wyciągnął Rebeliona i ciął z góry, celując w łeb. Trafione monstrum zachwiało się i upadło. Chciał się jeszcze podnieść, ale młody Sparda przebił go mieczem i po chwili był już koniec walki.
    - Cóż, nie można już nawet się dobrze zabawić - mruknął i odszedł. Idąc tak, w końcu natrafił na miejsce rzadko porośnięte drzewami i krzewami. U stóp jednego z nich, zamigotało coś barwami tęczy. Niewiele się namyślając platynowłosy mężczyzna podszedł do rzeczy i ukucnął nad nią. Oświetlona promieniami srebrnego globu, zajaśniała bardziej. Dante wyciągnął rękę by chwycić przedmiot, lecz gdy dotknął go opuszkiem palca, poczuł skurcz w brzuchu. Kątem oka zauważył rysującą się sylwetkę postaci a w głowie usłyszał jej głos:
    - Powrócisz do swego świata, łowco demonów - i istota zniknęła w oślepiającym blasku. Dante nic już nie czuł. Obraz powoli zamazywał mu się w oczach i w okamgnieniu leżał na schodach przed swą agencją.

    ***
    Dobra, to już tak z deczka lepiej chyba wygląda, co? Ale i tak, Donnie, wyłapiesz błędy. 

    niedziela, 26 września 2010

    Wrota Piekieł


     No Fear 
    ____________________________________________________

     Jeszcze tylko kilka godzin noc królowała nad światem, dając wiele możliwości swym krwiożerczym dzieciom. Ten, kto by o tej porze zapuścił się w nieznane miejsca, czy to w mieście, czy poza nim, nie wyszedł by z tego żywy. Ci, którzy spali, nie musieli się niczego obawiać. Zamknięci w swych domach, marzyli o innym życiu, o bogactwie. Jednak noc nie była straszna dla Evil. Wiedziała, co może się czaić za rogiem. Od dawna była narażona na niebezpieczeństwo, któremu stawiała czoło. Tak miało być i teraz. Sprawa była bardzo pilna. Jeśli komuś udałoby się otworzyć portal do piekła, świat ogarnęłaby panika i śmierć. Zjawiła się przed biurem znienacka, wcześniej upewniając się, że nikt jej nie zauważy. Gdy już miała pchnąć drzwi wejściowe, usłyszała przytłumioną rozmowę. Jeden głos od razu rozpoznała. Należał do Dantego, lecz drugiego nie znała. Weszła bez chwili wahania. Na biurku jak zwykle piętrzył się, już dość pokaźnych rozmiarów, stos pudełek po pizzy a do niego ozdobą stały się pucharki z resztkami lodów truskawkowych.
    - O, kogo tu przywiało? - przywitał się platynowłosy mężczyzna, podnosząc się z kanapy, gdzie się jeszcze przed chwilą wylegiwał. - Evil, miałem już wyruszyć na poszukiwania - dodał lekko się uśmiechając.
    - Hej, nie było takiej potrzeby. Umiem odnaleźć drogę powrotną - mruknęła kobieta przysiadając na drugiej sofie. - Mam sprawę.
    - Ja też. Kolejne zlecenie nam się zjawiło - rzekł patrząc na partnerkę.
    - Ono musi poczekać. Dante, sprawa jest bardzo ważna... - zaczęła lecz patrząc na nieznajomą wymownie przerwała.
    - Tja, Lady, to moja partnerka Evil. Evil to Lady, moja znajoma i czasami zleceniodawczyni - wyjaśnił drapiąc się po czuprynie. - Co to za sprawa?
    - Ktoś chce otworzyć wrota piekieł.
    - To takie coś istnieje? - zapytała z niedowierzaniem Lady. - Nie patrz na mnie jak na idiotkę - warknęła napotykając na wymowny wzrok Evil.
    - Owszem, istnieją. Jest takie miejsce daleko od miasta, w puszczy. Dawniej było tam miasto Almareth. Po trzęsieniu ziemi zapadło się pod ziemię, lecz można odnaleźć jeszcze jego pozostałości - zaczęła wyjaśniać dość szybko, ale Dante wszedł jej w słowa.
    - To jak te wrota się tam znalazły?
    - One tam były od zawsze. To jest portal runiczny, więc jak ktoś umie je odczytać, to może przenieść się gdzie chce, lub zrobić tak, by coś wlazło do naszego świata. Tak, więc taka osoba się znalazła i chce je otworzyć.
    - Ja nie znam żadnego Almareth, które tu byłoby kiedyś  - żachnęła Lady.
    - Bo nikt z trzęsienia nie wyszedł cało, choć słyszałam pogłoski, że nie było ono spowodowane naturalnymi ruchami tektonicznymi. Możliwe, że to robota demonów.
    - A jak je otworzyć? - wtrącił Dante.
    - By to wykonać, osoba musi umieć odczytać starożytne runy. Potrzebuje też krwi niewinnej osoby i anioła.
    - To nikt tego nie zrobi. Niby skąd wytrzaśnie anioła? - mruknęła Lady, wciąż nieprzekonana do tej sprawy. Dante jednak zainteresowany słuchał dalej wyjaśnień Evil.
    - Właśnie mam informacje, że ten ktoś już anioły ma - warknęła łowczyni do Lady po czym zwróciła się do partnera. - Dante, nie widziałeś dzisiaj Patti?
    - Nie, chyba sama też zauważyłaś, że nie było jej już kilka dni - rzekł wskazując zawalone biurko.
    - No tak, wykorzystujesz ją by dla ciebie sprzątała. Trzeba jej poszukać.
    - Czemu?
    - Jej, Dan, ona została porwana. Mnie czas nagli, muszę ją znaleźć, zanim stanie się jej krzywda - syknęła rozeźlonym tonem głosu. Wstała i szybkim krokiem skierowała się do drzwi. Po niecałej minucie Dante, znalazł się przy niej i razem wyszli w dobiegającą ku końcowi noc. Lady pozostała w środku ciągle nie mogąc uwierzyć w to, co opowiedziała pokrótce Evil. Wydawało jej się, gdy na nią spoglądała, że coś kręci z tym wszystkim. W głowie zaczęły pojawiać się pytania, lecz nie umiała na nie odpowiedzieć. Usłyszała zapłon silnika samochodu i stojąc już w drzwiach, ujrzała jeszcze jak oboje oddalają się.

    ***
    Tymczasem platynowłosy mężczyzna, ciągnąc dalej dziewczynkę, wszedł na większą polankę. Była pełnia księżyca i bezchmurne niebo, więc wszystko wdział jak za dnia. Dookoła widać było porozrzucane głazy, a z ziemi jeszcze wystawały resztki murów. Skręcili z korytarz uformowany z takich głazów, które pokryły się już grubą warstwą mchu. Kiedyś właściwie istniało tu piękne i dobrze prosperujące miasto. Handel kwitł jak pączek kwiatowy na wiosnę. Niestety, teraz oczom przybyłych ukazały się ruiny. Patti, zmęczona, głodna i osłabiona przestała zwracać uwagę na otoczenie. Miała coraz mniej siły na dalszą wędrówkę. Po chwili zapytała cichutkim głosikiem:
    - Czemu pan to robi?
    - Nie musisz wiedzieć - syknął i zmienił kierunek marszu. Kilka razy dziewczynka upadła, boleśnie ocierając sobie kolana i łokcie. Mężczyzna bez krztyny współczucia czy jakiegokolwiek ludzkiego odruchu, podniósł ją brutalnie i stawiając na ziemi rzekł wściekle:
    - Nie radzę się ociągać, bo nie będę już taki wyrozumiały i pociągnę cię po glebie. Zrozumiano!!
    Patti wystraszona, nic na to nie powiedziała. Miała się już rozpłakać, ale widząc jego minę ledwo się powstrzymała od szlochu. Nie liczyła już ile czasu zajęło im przedzieranie i kluczenie w tym labiryncie z kamieni. Potem weszli na inną polanę, otoczoną tym razem gęstą puszczą z jednej strony, a z drugiej dość wysokim murem z obciosanych kamieni. Przy nim zauważyli wysoką postać. Była zwrócona tyłem do dwójki. Usłyszeli ciche mruczenie i mamrotanie.
    - Mistrzu - odezwał się młody mężczyzna.
    - Wspaniale, czy przyprowadziłeś ją? - zapytał nie odwracając się w ich stronę.
    - Tak.
    - Ustaw ją na środku, musimy jeszcze poczekać na pewną osobę - syknął w chwili gdy się odwrócił i popatrzył na Patti. Był blady i łysy. Ubrany w długi płaszcz. Był pewien co do przebiegu zdarzeń.
    - Vergilu, niedługo zjawi się ktoś, kogo powinieneś znać. Zajmiesz się nim. A my - zwrócił się w stronę przestraszonej dziewczynki - rozpoczniemy przygotowania do otworzenia Portalu. Nie bój się moja mała kruszynko. Podejdź bliżej - rzekł z wyciągniętą jedną dłonią, uśmiechając się do niej.

    ***
    Po wyjściu Dantego i Evil z biura, Lady pozostałą jeszcze chwilę. Stojąc w drzwiach obserwowała jeszcze jakiś czas ich sylwetki, a gdy zniknęły w mroku, skierowała się do środka. Usiadła na biurku i nie namyślając się długo, podniosła słuchawkę i wykręciła numer. Po trzech sygnałach usłyszała znajomy kobiecy głos.
    - Słucham?
    - To ja. Mam parę pytań.
    - Mmm...
    - Czy słyszałaś o wrotach, które prowadzą do piekieł? - spytała zniecierpliwiona.
    - Hm, skąd to wiesz? Są takowe. Ale nikt nie ośmielił się do tej pory ich otwierać.
    - A wiesz gdzie one mogą być? Chodzi mi o dokładne informacje.
    - Mniej więcej wiem jak tam dotrzeć. A po co ci one, Lady? Aż tak Dante dał ci się we znaki? - mruknęła rozmówczyni.
    - Dziś się otworzą... - odparła lecz przerwano jej.
    - Czemu mi od razu tego nie powiedziałaś? - warknęła kobieta. - Gdzie jesteś?
    - U Dantego. Nie ma go i jego partnerki. - ubiegła następne pytanie rozmówczyni.
    - To czemuś z nimi nie poszła!! - krzyknęła po drugiej stronie. - Zaraz będę.
    Po kilkunastu minutach przed „Devil May Cry" zjawiła się szczupła kobieta, o długich blond włosach. Miała na sobie czarny top i tegoż koloru spodnie, a przy pasku, w kaburach dwa szybkostrzelne pistolety. Lady dosiadła się do niej, umieszczając bazookę na plecach. Gotowe ruszyły na misję. Dość szybko znalazły się poza miastem. Noc jeszcze walczyła dzielnie z pierwszymi oznakami dnia. Trish wiedziała, że po otwarciu wrót zapanuje chaos i ujarzmienie go nie będzie możliwe. Chyba, że ktoś jeszcze by mógł im pomóc. Pomyślała o aniołach. One wprawdzie, nie bardzo są chętne do współpracy. Lecz w obliczu takiego zagrożenia, może dałoby się któregoś z nich namówić. Jednak odegnała te myśli, z dwóch powodów. Pierwszym był bezsens tego przedsięwzięcia. Żaden nie ruszyłby palcem, by pomagać demonowi, pierwej by go zabił. A drugi to czas. Jeśli Lady się nie pomyliła i to są potwierdzone informacje, wrota otworzą się niebawem, więc będzie i tak za późno. Po dłuższej jeździe znalazły się przy dróżce prowadzącej w las. Trish skręciła na mały parking, pozostawiła motor przy zardzewiałej barierce i razem z Lady weszły w głąb puszczy. Szły szybko, choć Lady czasem się potykała o wystający korzeń czy kamień.
    - Lady, posłuchaj. Daj mi rękę. Stąd przeniesiemy się tam, gdzie mają otworzyć się wrota - rzekła wyciągając dłoń w kierunku swej towarzyszki. Ta ją ujęła i po kilku sekundach teleportowały się na miejsce. Z początku nie wyglądało na to, że coś jest nie tak z otoczeniem. Panowała tu ciemność, nie przepuszczająca żadnego światła. Mrok z chwili na chwilę gęstniał i rozprzestrzeniał się niczym mgła, tłumiąc wszelkie odgłosy. Było coś dziwnego w nim, co łowczynie zdążyły zauważyć, w miarę wchodzenia w jego głąb.
    - Trish, widzisz gdzieś Dantego? - spytała cicho Lady.
    - Nie. Nic nie widzę - tyle zdążyła powiedzieć gdyż w tejże chwili nastąpiła seria niewyjaśnionych wybuchów. Niebo rozjaśniło się na krótką chwilę i ukazało to czego Trish się obawiała. Portal był otworzony. Co i raz z niego wyłaziły demony i inne potwory. Walka rozpoczęła się na dobre. Trish zauważyła coś jeszcze. W dali walczyli dwaj mężczyźni podobni do siebie jak dwie krople wody. „O nie, Vergil." - szepnęła do siebie ruszając w ich stronę, oddzielając się od krótkowłosej łowczyni. Nieco później do Lady podbiegła Evil z zakrwawionym już mieczem.
    - Lady, zabierz stąd Patti i podaj jej to - krzyknęła, wciskając jej w dłoń małą buteleczkę z niebieskawym płynem i wskazała leżącą w kałuży krwi dziewczynkę. Nad nią pochylał się jeszcze ktoś. Lady go rozpoznała. „On przecież nie żyje." - Ta myśl zagnieździła jej się w głowie. Prawda okazała się być inna. Szybko pobiegła w tamtym kierunku. Postać miała zadać dziewczynce ostateczny cios, lecz została powstrzymana przez kobietę. Zdezorientowany odskoczył od małej i przyjrzał się przeciwniczce. Uśmiechnął się zadowolony.
    - Już za późno, Mary - rzekł uważnie patrząc na nią. - Przyłącz się do mnie - zaproponował.
    - Nie wkurzaj mnie. Dla mnie umarłeś dawno temu. I nie nazywaj mnie tak - warknęła kucając przy blondyneczce. Wlała w jej otwarte usta zawartość buteleczki i wstała, ciągle mając w polu widzenia mężczyznę. Ten tylko uśmiechnął się pobłażliwie i cofnął się o krok od łowczyni.
    - Nie akceptujesz mej propozycji? - spytał ponownie, lecz nie słysząc odpowiedzi, dodał - Cóż, zginiesz razem z nimi. Odwrócił się do niej plecami i po chwili zniknął w ciemności. Lady chciała pobiec za nim i go zabić, lecz powstrzymała ją ręka małej, kurczowo zaciskająca się na kostce nogi. Schyliła się i wzięła dziewczynkę na ręce. Unikając demonów, weszła między głazy i położyła dziecko delikatnie. Przyjrzała się jej uważnie, Patti miała dziwne spojrzenie.
    - Zostań ze mną - usłyszała ciche zakwilenie. Pozostała, choć chciała pomóc reszcie.

    Tymczasem Trish dotarła do walczących platynowłosych mężczyzn. Obaj byli jej bliscy, lecz to dzięki Dantemu mogła się uwolnić od Mundusa. Miała nadzieję, że nie spotka już Vergila. Okazała się ona płonna. Zauważyła, że w pewnym momencie Dante jakby się lekko chwiał na nogach. Postanowiła pomóc. Wymierzyła w Vergila i strzeliła. Ten jednak uchylił się i rozglądając się, zobaczył ją. Ruszył na nią szybko i zaatakował z takim impetem, że ledwo uskakiwała, unikając jego ciosów. Furia z jaką Vergil atakował bardzo ją zdziwiła. Nie sądziła, że będzie łatwo z nim wygrać. Jednak uważała, że można będzie go jakoś pokonać. Teraz doszła do wniosku, że ta walka może okazać się jej klęską. W pewnej chwili upadła. Katana Vergila zawisła nad nią, powstrzymana przez Rebelliona Dantego. I znów jej pomógł.
    Bracia zaczęli walkę na nowo. Dante, odzyskawszy siły, zaatakował brata wykonując cięcie na głowę. Ten zrobił unik i zamachnął się, by ciąć łowcę w brzuch. Ten uskoczył i ich miecze się skrzyżowały, tworząc iskry. Mężczyźni popatrzyli sobie w oczy. Siłowali się obracając się wokół siebie. Po chwili zostali rozłączeni przez atakujące ich demony i wybuch. Dante uskoczył przed odłamkiem wyrwanej skały i razem z Trish zajęli się potworami. Vergil zrobił to samo i oddalając się od brata przystanął na moment. Zobaczył go pojedynkującego się z jakimś wielkim demonem. Postanowił wykorzystać sytuację i wycelowawszy w plecy mężczyzny, rzucił leżącą obok jego nogi, włócznią. Obserwował lot dzidy jeszcze chwilę. Nie przypuszczał, że ona nie dosięgnie celu. Zaklął, gdy jakaś postać osłoniła plecy łowcy, łapiąc pikę i rzucając nią w stronę rogatego demona walczącego z Trish. Ta kiwnęła głową i zajęła się innym. Vergil zniknął z pola widzenia.

    - Dan, to się nie skończy - rzekła Evil, gdy na chwilę byli blisko siebie.
    - Jakieś propozycje? - spytał strzelając do chudego potwora z mackami.
    - Nie wiem, czy to się uda, ale mogę spróbować.
    - Jak?
    - Moja krew nie jest taka zwykła - nic więcej nie rzekła, bowiem rozdzieliło ich dwóch sporych rozmiarów demonów. Jeden na łbie miał powykręcane w dwie różne strony rogi, długie pazury i kolce na ramionach, drugi zaś był przygarbiony i też pazurzasty.
    Evil przecięła swego przeciwnika na pół. Wytarła miecz i nacięła rękę. Z rany zaczęła wypływać ciemnoczerwona ciecz, która skapywała na ziemię. Zamknęła oczy i zaczęła szeptać niezrozumiałe dla innych słowa. Nieco później zaczął wiać wiatr, który coraz bardziej się wzmagał. Niebo zasnuły ciemne chmury, przerywane piorunami. Przeczuwając co się święci, Dante znalazł się blisko swej partnerki. Wtem ziemia zatrzęsła się mocniej i powstała mała rozpadlina. Niektóre potwory wpadły do niej z rykiem, inne trzymając się łapami skarpy, zostały brutalnie zepchnięte do czeluści przez Trish i jej pioruny. Głos Evil stał się głębszy i coraz bardziej donośniejszy. Na ziemi pojawiły się niebieskawe runy i po chwili w środku ukazało się plazmatyczne przejście, które zaczęło wsysać potwory do jego wnętrza. Portal rozszerzył się i sięgał prawie stóp łowczyni. Zawiał silniejszy podmuch wiatru i kobieta tracąc równowagę wpadła w bramę do piekieł. Dante niewiele namyślając się pobiegł w jej stronę i również wpadł w plazmatyczną maź. Wówczas, gdy oboje się znaleźli w jego wnętrzu, portal zamknął się. Zniknęły burzowe chmury i przestał wiać wiatr. Wszystko powróciło do normy. Jedynie Trish stała w miejscu osłupiała. 
     
    ***
    Tak, połączyłam dwa rozdziały. Chyba nikt nie będzie narzekał,co?

    poniedziałek, 2 sierpnia 2010

    Czarne Sale Lucyfera

    Długo jeszcze Evil myślała o spotkanym mężczyźnie w biurze Dantego. „Ciekawe czego on tam szukał?" - zastanawiała się chwilę, po czym przeniosła swe myśli na inny tor. Musiała jak najszybciej dostać się do Czarnych Sal. Otrzymała wiadomość o stawiennictwie. Ni stąd ni zowąd usłyszała szum. Ale nie był to wiatr zapowiadający burzę. Z każdą sekundą nasilał się, aż w końcu ujrzała tego kogo chciała. Kogo się spodziewała, by zaprowadził ją do miejsca ukrytego przed ludzkością.
    - Mistrzu Azazelu, co to za ważna sprawa, że i mnie trzeba ściągać? - spytała, gdy pojawił się jej mentor.
    - Witaj księżniczko - odrzekł kłaniając się jej. - Ojciec zwołał najwyższą radę. Musimy przedsięwziąć kroki co do pewnej sprawy. Gdy znajdziemy się na miejscu wszystkiego się dowiesz. Tu nie możemy rozmawiać. Chodźmy - dodał i wzbili się w górę. Lecieli bardzo wysoko, tak by ludzkie oko ich nie dostrzegło. To było niedopuszczalne, żeby ludzie dowiedzieli się o nich. Czarnych Aniołach. Podróż nie trwała zbyt długo. Po niecałej godzinie znaleźli się nad Oceanem Spokojnym. Miejsce, do którego lecieli było ukryte pod tą wielką taflą wody. Nie było to podwodne miasto, jak ruiny Atlantydy. Wpadając do wody, jak albatros na polowaniu, wgłębili się w toń. Evil nie myślała, że tak będzie to wyglądać. Sądziła, że teleportują się, ale to ją zaskoczyło. Nie brakło jej powietrza, gdyż Azazel temu zapobiegł. Woda nie moczyła im skrzydeł i ciśnienie na większych głębokościach nawet im nie dokuczało. Zdawało się jej, że płynie w tunelu aerodynamicznym. Było jednakże coraz mroczniej. Słońce już tu nie sięgało. W pewnym momencie otaczająca ją woda zmieniła się miejscem ze skałą. Znaleźli się w przedsionku oświetlonym jedynie kilkoma pochodniami. Dalej panowała ciemność. Sklepienia nie było widać. Tak dawno tu była, że szła z zapartym tchem, wpatrując się w przestrzeń przed, nad i dookoła niej. To miejsce było najwspanialszym jej wspomnieniem z dzieciństwa. Zanim jeszcze zdarzyła się tamta katastrofa. Brnąc dalej, obrazy tamtego dnia powróciły i jak noże cięły na oślep, raniąc duszę kobiety. Nie mogła i nie chciała sobie wybaczyć, że tylko stała tam i patrzyła w ukryciu. Ten widok i ostatnie tchnienie jej rodzicielki zapadł głęboko w pamięci, rozkoszując się jej wielkimi obszarami, gotowymi do zapełnienia. Każdy zakamarek jej świadomości wypełniony został krzykami jej matki. Nie była w stanie tego wykorzenić. Z tego powodu poprzysięgła zemstę. Postanowiła wybić wszystkie demony pałętające się po ziemi, z pomocą czy bez. A co do ojca, to miała mieszane uczucia. Była na niego wściekła, że nie przybył z pomocą kiedy jej najbardziej potrzebowały, a zarazem wiedziała, że nie było takiej możliwości. Raz na sto lat to trochę za mało.
    Idąc za swym mentorem, dała upust swoim żalom i smutkom, wylewając je w ciszy w postaci łez. Samotność teraz ciążyła jej bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie miała tutaj zamiaru pokazać jak bardzo jest ludzką istotą i jak bardzo cierpi. Przed wejściem do Sali Tronowej otarła rękawem łzy i przybrała nieodgadniony wyraz twarzy. Azazel był jedynym jej powiernikiem i wiedział dokładnie, co dzieje się jej w środku. Jedyny przyjaciel, któremu mogła bezgranicznie zaufać, zwierzyć się i prosić o wszystko. Ojca nie chciała w to mieszać, zbyt dużo obowiązków miał na głowie. Od niedawna też po świecie krążyli Upadli. Dlatego więc, sprawą śmierci matki wolała zająć się sama. Stali tak wpatrzeni w wielkie wrota. Po chwili otworzyły się ze skrzypnięciem. W środku panowała jasność zmieszana z półmrokiem. Sala sama w sobie tworzyła wielką grotę ukształtowaną na styl greckiego forum. Po środku stał tron, a na nim siedział z zamyśloną miną potężny Anioł. Ubrany w atłasową czarną szatę, przypominał posąg wyrzeźbiony dłutem Michała Anioła. Jego skrzydła sięgały sklepienia Sali Tronowej. U jego boku oparty był miecz, a z drugiej strony złota tarcza z wyrytymi runami w dawnym języku jego rasy. Inni Aniołowie i Anielice byli bardzo do niego podobni. Siedzieli wokoło tronu z twarzami zwróconymi w stronę ich Mistrza i Pana. W oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń, niektórzy wymieniali zdania półszeptem, by zbytnio nie mącić panującej ciszy.
    - Panie, jesteśmy - odezwał się Azazel stojący z Evil w wejściu.
    - Witajcie. Możemy zaczynać obrady. Usiądźcie - rzekł pokazując wolne miejsca po jego obydwu stronach. Zebrani w Sali Aniołowie i Anielice przenieśli wzrok na dwójkę przybyłych. Azazela znali wszyscy. Któż by nie poznał tej postury wielkiego wojownika, który poprowadził dziesiątki wygranych bitew, zarówno z demonami jak i Upadłymi. Prawa ręka Lucyfera i wielka niewiadoma dla pomniejszych Aniołów. Tylko niektórzy w drugiej postaci doszukali się rysów tej małej istotki, goszczącej dawno temu w Czarnych Salach. Tak, córka Lucyfera wydoroślała i stała się piękną i zabójczą kobietą. Gdy obydwoje zajęli już wyznaczone miejsca, głos zabrał młody z twarzy Anioł. Miał ciemno-grafitową szatę i złociste włosy. Jedynie wzrok mógł zdradzać, ile już lat przebywa na tym padole.
    - Panie, pozwól bym mógł pierwszy przemówić - rzekł powstając ze swego miejsca. Po skinięciu przez Lucyfera na znak zgody, mówił dalej. - Posiadamy informacje o powstaniu Upadłych. Te istoty, po ostatniej wojnie powracają do sił i tworzą armię pół ludzi półaniołów. Mając w zamiarze zaatakować nas tu. Czy mamy do tego dopuścić, by wykorzystywali ludzi do swych perfidnych celów? Pragnę byśmy rozpatrzyli tę sprawę jak najszybciej.
    - Tak, zostanie przegłosowana. Jednakże czy mamy narazić się na odkrycie poprzez człowieka. O ile mi wiadomo powstało kilka takich hybryd. Po ostatniej bitwie, przy życiu pozostało niewielu Upadłych. Jednak jeśli będziecie zgodni co do tej sprawy, to wyślemy kilku z nas, by sprawdzili i pozbyli się źródła. Tak więc głosujmy - odparł patrząc na zebranych. Głosowanie przebiegło szybko i sprawnie. Postanowiono sprawdzić, co się dzieje na obrzeżach świata.
    - Jednak nie wezwałem was jedynie w tej sprawie. Otóż doszły mnie niepokojące wiadomości, że ktoś próbuje otworzyć Wrota Piekieł na ziemi - i gdy słowa zostały wypowiedziane, rozległo się wielkie poruszenie wśród zebranych.
    - Jak to możliwe, z całym szacunkiem Panie. Nikt tego nie może uczynić. Jedynie można byłoby tak zrobić, mając choć kroplę krwi twego potomka - wykrzyknęła uniesionym głosem Anielica o płomiennych włosach.
    - Bynajmniej, Serene ma rację. A kto wie, ile nasz Mistrz ma potomków i kim są na prawdę - odparł inny. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami uznając tę wiadomość za plotkę.
    - NIE! Serene, Melkorze usiądźcie - rzekł spokojnym głosem przywódca. - Wrota mogą być otwarte za pomocą krwi jakiegokolwiek Anioła, byleby się taki znalazł. Potrzebna jest też krew niewinnej osoby. Człowieka. Evangeline, twoja podopieczna została porwna właśnie w tym celu. Musimy działać szybko, zanim zamierzenie dojdzie do skutku.
    - Zajmę się tym ojcze - szepnęła, milcząca do tej pory Evil.
    - Przyda ci się pomoc - dodał ciszej.
    - Nie, ja i mój partner damy sobie radę - i po tych słowach sala opustoszała. Nikogo już nie było, poza Lucyferem i jego córką. Nawet w obliczu zagrożenia oboje potrafili zachować zimną krew. Niepwenie podniosła na niego wzrok. Ta bliskość prawie jej wystarczyła kiedyś, ale nie teraz. Tak bardzo za nim tęskniła.
    - Widzę, że coś cię trapi córeczko - rzekł przypatrując się jej postaci. Nie przypuszczał, że aż tak się zmieni. Evil jednak nie powiedziała nic o tym, co było jej cierniem na sercu. Przytuliła się do ojca i tak zastygli, rozkoszując się daną im chwilą samotności.
    - Brakuje mi ciebie, tato. Tak bardzo - szepnęła ze łzami w oczach. On nic nie powiedział, jedynie wzmocnił uścisk. Po chwili oderwali się od siebie.
    - Muszę już iść. Patti jest w niebezpieczeństwie - rzekła patrząc jeszcze na ojca, po czym wyszła na korytarz. Szła dłuższy czas sama zapamiętując każdy szczegół dotyczący ojca. To miało jej wystarczyć na dłuższy czas. W przedsionku czekał na nią Azazel. Droga powrotna okazała się dłuższa niż za pierwszym razem. Wyłaniając się na powierzchnię, zauważyła, że zaczęło się zmierzchać. A o północy była już pod biurem Devil May Cry.

    ***
    Poprawiona, lecz może narobiłam więcej byków, co? Zobaczę w komentarzach.

    wtorek, 27 lipca 2010

    Porwanie

    Po wyjściu kobiety, mężczyzna jeszcze chwilę postał w oknie, potem powrócił do uprzedniego zajęcia. Wiedział, że musi poczekać. Dante pojechał z Lady wykonać zlecenie, ale ta mała tu zagląda dość często. Nie wiedział do czego jest Jemu potrzebna, nie obchodziło go to. Musi działać szybko, by nikt się nie domyślił. A kiedy zaczną jej szukać, będzie po prostu za późno. Tak więc usiadł za biurkiem i zaczął rozmyślać. Za bardzo nie było na czym oprzeć myśli, lecz gdy zauważył zdjęcie, to wpadł w szał.
    - Jak on śmie tu jej zdjęcie pokazywać!! I na dodatek w tym brudzie - warknął i gdy chciał coś zrobić tym. Przypomniały mu się słowa mistrza: „To ma być wykonane po cichu, tak by ciebie nikt nie nakrył". Nie mógł pozwolić by dziewczynka się spostrzegła, że ktoś tu jest, więc zaniechał tego. Czas biegł jak burza, ani myśląc się zatrzymywać choćby na chwilkę.
    Mała dziewczynka o blond włosach i ujmującym za serce uśmiechu, niczego nie świadoma, biegła w stronę Devil May Cry, z malutką nadzieją, że tym razem uda jej się zastać Dantego i dać mu trochę reprymendę za nieporządek. Nie wiedziała, że tam właśnie na nią zaczaiło się zło. Że ktoś czeka by jej zrobić krzywdę. Była święcie przekonana, że to najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Że nic nie może jej tam zagrozić. Bo któż by ośmielił się tam nastawać na jej, czy inne życie skoro jest niepokonany Dante. Od samego początku, to właśnie Dante ratował jej życie, był tak jakby rodziną. Choć czasem taki niemożliwy wręcz, to i tak lubiła przesiadywać u niego. Nawet Morisson dziwił się temu. Znał Dantego od dawna i nie przypuszczał, że dziewczynka podbije to twarde serce. Kiedy weszła do środka, ujrzała wielką górę pudełek po pizzy i pucharków po lodach. Pokręciła z niedowierzaniem głową i marszcząc nosek zajęła się za sprzątanie, w głowie układając litanię dla Dantego. Nie wiedziała, że ktoś czekał na nią już od dłuższego czasu. Jakże była zaskoczona, jak ów mężczyzna się pojawił nagle i szybkim ruchem zablokował jej jedyne wyjście. Z pierwszego wrażenia pomyślała, że to Dante się z nią droczy. Lecz nie pasowało jej coś. „Czemu on zagradza mi wyjście" - zastanowiła się. Mężczyzna nie wiele czekając, trzema susami był przy małej i złapał ją w pasie. Chciała krzyknąć, ale on zatkał jej usta i wzmocnił chwyt. Poszło jak po maśle. „Mistrz będzie zadowolony" - pomyślał.
    - Zaraz wyjdziemy, jeśli będziesz się rzucać, to już nigdy nie zobaczysz Dantego ani tej twojej przyjaciółeczki. Zrozumiano?! - warknął cicho, stawiając ją na podłodze, ciągle trzymając by nie nawiała. Bardzo ją przestraszył. Kiedy stanęła zaczęła się trząść jak osika i dygotać. - Uspokój się. Mamy długą drogę przed sobą. - syknął. - Jak nie to pożałujesz - i popatrzył tak, że aż ciarki jej przeszły po plecach.
    - Dante z Evil i tak mnie znajdą!! - tylko to odważyła się powiedzieć, mężczyzna zaśmiał się lodowato.
    - Tak myślisz? - rzekł ciągle się uśmiechając. Nagle Patti poczuła szarpnięcie i już ich nie było. Po chwili znaleźli się na polanie. Dookoła stały nieruchomo drzewa. Żadnego powiewu wiatru, ani śpiewu ptaków. Byli w lesie. Cichym i mrocznym.
    - Doskonale - szepnął platynowłosy facet i ciągnąc małą ruszył w gęstwinę. Nie obchodziło go, w jakim stanie ona będzie gdy dotrą na miejsce. Grunt by żyła. Tak powiedział Mistrz. Wiedział, że czeka go nagroda za to poświęcenie. Nie zawiódł oczekiwań i nawet sam się do siebie uśmiechnął. Spojrzał na dziewczynkę. Wyglądała na zadbaną. Miała na sobie jasno żółtą sukienkę. Z wieloma falbankami i kokardą na plecach. Była ładna. By mu nie zaczęła uciekać i by nie musiał jej ganiać po lesie związał jej ręce i ciągnął za resztę sznura.
    - Czemu pan to robi? - zapytała szlochając.
    - Nie musisz nic wiedzieć - odparł ciągnąc dalej. Przeszli dość spory kawał drogi, gdy dziewczynka się potknęła i rozbiła kolano. Zaczęła płakać. Mężczyzna przykucnął obok niej i popatrzył zimno na ranę.
    - Wstawaj, nic ci nie będzie. Tylko otarcie. Nic więcej. Idziemy!! - syknął i po chwili ruszył szarpiąc za sznur. Dziewczynka jęknęła ale musiała wytrzymać. Pomyślała o Dante i Evil. Chciała być teraz przy nich. Śmiać się i bawić. Sama nie wiedziała jak długo już idą. Czuła się znużona i obawiała się tego mężczyzny. Był taki podobny do łowcy a zarazem inny. Miał w sobie coś złego. Idąc tak za nim, a raczej wlokąc się przypomniała sobie o słowach Evil, kiedy były same w parku. "Kiedy będziesz mieć kłopoty, to krzyknij w myślach moje imię, a zjawię się najszybciej jak będę mogła. Brzmi ono Evangeline." Dzięki temu zawsze czuła, że łowczyni będzie czuwać nad nią w jakiś nieokreślony sposób. Krzyknęła w myślach "Evangeline, błagam pomóż mi!!" Zaszlochała zasłaniając rękoma twarz.
    - Nie ociągaj się!! Nie będę ciebie niósł - warknął i pociągnął mocniej za sznur. Dziewczynka jeszcze głośniej zapłakała z bólu, gdy poczuła jak lina mocniej zacisnęła się na jej nadgarstkach. 

     ***
    Mała korekta {w postaci przecinków} też tu była.

    czwartek, 22 lipca 2010

    Misja druga - Jak dwie krople wody...


    Po powrocie, agencja Dantego świeciła pustkami. Dni znów upływały łowcy na pochłanianiu wielkich ilości pizzy i deserów truskawkowych. No co, stać go było na to. Dużo zarobił, a poza tym, to nieco się zdziwił propozycją Evil na temat podziału kasy. „Dziwna baba, wzięła se dziesięć tysięcy. Jak przyjdzie po drugą część, to się minie z celem" - pomyślał zjadliwie mężczyzna i zajął się kolejną porcją swego dania. Nagle do biura uchyliły się lekko drzwi, a w nich pojawiła się Lady.
    - Tak jak myślałam. Dante, czy ty w końcu zmienisz swój tryb żywieniowy? Przez te pizze to się wykończysz - prychnęła patrząc kwaśno na niego i jego posiłek.
    - Jak masz jakąś sprawę to gadaj. Ale uprzedzam, dziś nie przyjmuję żadnych zleceń - odparł za nic biorąc sobie jej słowa do serca.
    - Ponoć masz partnerkę? - chciała zmienić temat, lecz on znów się domyślił, po co ona tu przyszła. Miała zlecenie, którego nie mogła wykonać.
    - A no mam, i co z tego? Może chcesz by ci pomogła w zleceniu? - spytał podnosząc na nią wzrok tak przenikliwy, że kobieta się nieco speszyła.
    - Czy ty musisz być zawsze taki obcesowy? - syknęła obrzucając go oburzonym spojrzeniem. - Co ciebie napadło? A jak chcesz wiedzieć w jakim celu tu przyszłam? Okej, mam zlecenie i ty masz mi pomóc!! A wiesz dlaczego? Bo masz duży dług do spłacenia!! - wrzasnęła zdenerwowana jego zachowaniem.
    - Eh, Lady! Nie oburzaj się tak, bo złość urodzie szkodzi - rzekł spokojnie. - A może tak sobie usiądziesz? Czemu stoisz jak na przesłuchaniu? - dodał z nutką rozbawienia w głosie. Lady prawie się rzuciła na Spardę, lecz w ostatniej chwili  opanowała się i usiadła w oczekiwaniu na propozycję.
    - Dobra, Lady, pomogę ci w tym. Nie musisz się martwić. A dług też spłacę. Tylko później, bo teraz to nie mam kasy - mruknął i po omówieniu zlecenia wyszli na zewnątrz. Odjechali cabrioletem Dantego.

    Akurat po wyjściu obojga zadzwoniła Evil, a gdy nikt nie odbierał przez dłuższy czas, postanowiła udać się do biura osobiście. Nie spodziewała się, że o tej porze kogoś zastanie. Chciała tylko zobaczyć się z nim i powiedzieć, że nie będzie jej kilka dni. Miała ważną sprawę do załatwienia i nie mogła zwlekać. Ludzie czasem spojrzeli na kobietę, ale gdy napotkali jej wzrok, od razu spuszczali głowy i się odwracali. „To się nazywa, mieć siłę spojrzenia" - pomyślała gniewnie przechodząc na drugą stronę ulicy. Zmierzała w kierunku agencji swego partnera, gdy w pewnym momencie prawie nie została przejechana przez szybko pędzący samochód. „Co do cholery się dzieje z tymi ludźmi!!" - warknęła robiąc unik i wskakując na chodnik.
    - Ślepy!! Czy co? - wykrzyknęła w stronę kierowcy, lecz on już dawno zniknął za horyzontem. Wkurzyła się niebywale. Jeszcze przez jakiś czas była zła. Piekielnie zła, miała ochotę rozwalić coś. Tym razem ostrożnie przeszła na drugą stronę ulicy, idąc dalej znalazła się w znajomym placu. Stanęła na chwilę i popatrzyła na napis słabo mrugający w słonecznym świetle. Budynek z zewnątrz nie zachęcał do wejścia. Mimo, że nie był odnawiany od dłuższego czasu, to tynk twardo trzymał się  ścian. Okna były duże i skierowane na południową stronę. Ale i tak nie napawał pozytywnymi uczuciami. Wchodziło się od niego z niechęcią, woląc jak najszybciej go opuścić i nigdy więcej się tu nie zapuszczać. Evil była innego zdania. Lubiła takie ustronne miejsca. Gdy znalazła się tu pierwszy raz, od razu przypadło jej do gustu. Odkąd opuściła rodzinne strony, nie mogła znaleźć miejsca dla siebie. A tu mogła przebywać ile chciała i nie nudziło jej to, że nikt nie przychodzi. Jedynie czasem przewijała się taka mała dziewczynka. Miała na imię Patti. Kiedy ją poznała, polubiła ją. Ujęła jej serce i nie chciała się z niego wydostać. Evil zaczęła traktować ją jak młodszą siostrę. Wchodząc, nie zauważyła bytności kogokolwiek. Nawet Patti tu nie zaglądała. Skąd ona to wiedziała? Pozostawione stosy pudełek po pizzy i pucharków po lodach. Aż na ten widok się jej lekko uśmiechnęło.
    - Cóż, nie ma ciebie to napiszę liścik - szepnęła do siebie. W tym momencie ktoś wychylił się z łazienki i się odezwał, strasząc kobietę. Zauważyła mężczyznę w niebieskim płaszczu.
    - Mówisz do siebie? - powiedział rozsiadając się na kanapie. - Hm, praca z nim cię już tak pokręciła?
    - Kim ty jesteś i czego tu szukasz? - syknęła trzymając dłoń na broni. Wolała być gotowa nim gość ją zaskoczy.
    - A kogo chciałbyś zobaczyć? - szepnął przyglądając się jej i oceniając możliwości.
    - Nie wiem - odpowiedziała. - Znasz się z Dante?
    - Może tak, może nie. Zależy co chcesz od niego lub ode mnie - uniósł brew do góry jakby chciał jej coś zainsynuować. Kobieta na to prychnęła.
    - Skąd wiesz, że z nim pracuję? - zapytała z pogardą w oczach.
    - Wiele rzeczy wiem. Mam różne źródła informacji.
    - Nie mam czasu na takie gierki. Jeśli go zobaczysz to możesz mu przekazać że nie będzie mnie przez dwa dni.
    - Co ty sobie myślisz, że jestem poczta? Może coś w zamian? - teraz on prychnął obserwując reakcję kobiety. - Lub jakieś przybliżone wiadomości, na przykład imię?
    - Owszem, na listonosza to nie wyglądasz. Nie spodziewaj się niczego w zamian ode mnie. Nie jestem w nastroju do twoich gierek. Wychodzę - rzekła lekko drżącym ze zdenerwowania głosem. „Co to za typek. Dante to naprawdę ma znajomych. I do tego taki do niego podobny. Jak dwie krople wody" - pomyślała poirytowana będąc już na zewnątrz biura. Przeszła przez plac i skierowała się w stronę czarnego forda, który nagle pojawił się po drugiej stronie ulicy.

    ...

    c.d.n.

    sobota, 17 lipca 2010

    Gniazdo

    Następny poranek był ponury i dość mroźny jak na ten region. Promienie słoneczne ledwo mogły się przebić przez mgłę, która zalęgła się w miasteczku. Niezrażeni tą dziwną aurą łowcy, ruszyli w miasto ciszy i nieokreślonego spokoju. Dante jednak był coś nieco rozkojarzony, ze względu na krótki sen.
    - Evil, co cię napadło dziś w nocy? - mruknął od niechcenia. - Chodzi o pobudkę jaką mi zgotowałaś tym wrzaskiem.
    - Hmm.
    - Jakiś koszmar? - dopytywał dalej.
    - Nom. Koszmar... - zrobiła pauzę. - Nie ważne co to było. Nie mam ochoty dalej tu przebywać, więc z łaski swojej nie męcz mnie pytaniami.
    - Coś nie w sosie? - westchnął unosząc w geście obronnym dłonie.
    - Nie bardzo. Hej, widziałeś?
    - Co?
    - Tam, w uliczce. Coś się poruszyło, albo mam już zwidy - szepnęła i pobiegła w ciemność. Dante za nią. Zniknęła. Nie widział jej, tylko dwie wysokie ściany a końca niby ślepej uliczki nie widać. Zastanawiał się co mogło się stać. Może nie wytrzymała napięcia i po prostu zwiała.
    „Cholera by to wzięła. Gdzie ona się podziała" - zastanawiał się mężczyzna, idąc dalej coraz szybciej.
    "DANTE!!" -  usłyszał  w głowie swoje imię. Potem jeszcze kilka razy.
    - Do parszywego diabła, gdzie jesteś Evil!! - krzyknął rozeźlony, lecz żadnej odpowiedzi z jej strony. W końcu po długim biegu znalazł koniec uliczki. Mur był wysoki, zbudowany na stary styl z czerwonej cegły. Widać było, że nikt się tu od dawna nie zapuszczał, bo ścianę pokrywała gruba warstwa mchu. Z resztą, kto by się ośmielił wchodzić tu w mrok, gdzie mogło się czaić zło.
    „Ciekawe, nic tu nie ma. Jej też. Nie zapadła się pod ziemię. No gdzieś się podziała kobieto?? Nie mam zamiaru bawić się z tobą w kotka i myszkę!!" - pomyślał poirytowany przechodząc tam i z powrotem. Pod stopami coś trzeszczało, lecz z początku nie zawracał sobie tym głowy, póki nie spojrzał w dół. Kości. Porozrzucane wszędzie. Ludzkie i zwierzęce.
    - A niech to - syknął i zaczął rozglądać się i dotykać ściany w poszukiwaniu jakiegoś przejścia. „Mogłem się domyślić, że coś jest nie tak z tą uliczką." W końcu po godzinie natrafił dłonią na ukryte przejście. Niewiele się namyślając wszedł w głębię ciemności. Szybko dopadło go poczucie, że idzie we właściwym kierunku, ale i że jest obserwowany. Nic nie było widać. Wyjął z kieszeni zapalniczkę i poświecił w około. Na ziemi też walały się kości. Tunel widocznie schylał się ku niewielkiemu spadkowi. Jak na razie szło mu nieźle, nie napotkał powitania, ale i nie był z tego też powodu zadowolony. Nie było Evil. Co i raz się łapał na myśleniu o partnerce. „Niby taka twarda, ale jak ma koszmar, to drży niczym osika na wietrze" - zaśmiał się do swych myśli. Droga się ciągnęła i ciągnęła tak jakby w nieskończoność. Żadnego znaku czy skręca się w prawo, czy w lewo. Jedynie można było się poznać czy idzie się w dół, czy pod górkę. Ściany tunelu były jakieś oślizgłe i panował tu odór rozkładających się zwłok. Czas wlókł się niemiłosiernie wolno. Łowca jednak niewzruszony szedł dalej. Coraz więcej pytań przychodziło mu do głowy. A odpowiedzi brak. Wtem ujrzał jakąś skuloną postać. Wyjął broń i ruszył w jej kierunku, lekko oświetlając sobie drogę zapalniczką. Nie musiał brać jej z zaskoczenia. Wiedział, że wygra to starcie. Co jak co, ale w te klocki to był niezawodny. Lubił to robić, taka dawka adrenaliny była mu potrzebna. Tak jak hazard. Choć do tej drugiej rzeczy nie miał zbytnio ręki, ani szczęścia. Gdy doszedł w miarę blisko do postaci i uważniej jej się przyjrzał, nieco się żachnął.
    - Co tak wolno? - spytała.
    - No nie!! Ja tu umieram z niepokoju, a ty sobie urządzasz drzemkę? - spytał sarkastycznie.
    - Hm, niedobrze mi się robi, ale to tu się te paskudztwa zalęgły - odparła - Heh, zamartwiałeś się? Dobre sobie. Idziemy? - dodała lekko się uśmiechając.
    - Jeszcze się pytasz? - mruknął zadowolony, że się znalazła. - Wiesz miałem już strzelać ale...
    - Taak? Tą pukawką mnie nie zabijesz - szepnęła znów powstrzymując się od wymiotów. - Czy tu musi tak paskudnie śmierdzieć? - jęknęła idąc dalej.
    - Wiesz w końcu to demony i lubią sobie pojeść, ale możesz zawrócić - westchnął trochę rozbawiony. - W takim stanie mi się nie przydasz, a jak co do czego dojdzie, to tylko pogorszysz sytuację.
    - Cisza!! - warknęła. - Są tam. A i sam nie dałbyś rady. Mój obecny stan nie ma tu nic do rzeczy. Zawsze tak jest, gdy są w pobliżu demony - dodała. Dalej szli w milczeniu. U krańca tunelu ujrzeli lekkie i zamglone światło. Weszli najciszej jak się dało. Grota była wielka. Miała kilka innych jeszcze otworów, z których szedł ten sam odór zwłok. W samym centrum jaskini lśnił ogniście krąg z runami. W około niego gnieździły się różne istoty. Jedne większe, inne trochę mniejsze. Nad nimi górował potężny demon. Miał łapska wzniesione do góry i wydawał jakieś dźwięki, czasem charkotał jakby się topił. Potwory okalające krąg padały co i raz w ukłonie. Wtem krąg zdawał się poruszyć i zaczęła wydobywać się z niego mgła. Ziemia się lekko zatrzęsła, a ze środka coś się powoli zaczęło wyłaniać.
    - No tak. On chce przywołać swego mistrza - mruknęła kobieta. - Dante, może zrobimy tak. Ty się zajmiesz tym przywołującym i jego panem a ja resztą, co?
    - A dasz radę? - spytał - Coraz bledsza się robisz, jak papier.
    - O to, to się nie martw - rzekła dość głośno i ruszyła w stronę demonów. Gdy ją zobaczyli, natychmiast rzucili się do walki. Dante też nie czekał. Wyskoczył niczym lew i pobiegł w stronę przywołującego. No i się zaczęło. Demon przywołał swe sługi, by zatrzymały młodego Spardę, lecz ten wykonał zgrabnie uniki i przy pomocy miecza dotarł do niego w mgnieniu oka.
    - Tyś jest synem Spardy? Słyszałem o tobie. Cóż, zginiesz z mej ręki. A jestem Asfaloth.
    - To się okaże później - warknął i ruszył do boju. Każdy cios demona Dante odparowywał. A Asfaloth był bardziej tym wkurzony. Nie dowierzał plotkom, że syn Spardy jest niepokonany. Gdy się dowiedział, że on jest w mieście, zapragnął jego krwi. Pragnął jej tak bardzo, że przerwał nawet inkantacje dla swego mistrza. Wszedł w wir walki, lecz nie dane mu było się popisać. Dante był mistrzem we władaniu mieczem, lecz raz po raz zerkał w stronę swej partnerki. Miał nadzieję, że przeżyje to starcie, gdyż tych pomniejszych było naprawdę sporo. Zaskoczyła go ponownie. Połowa zebranych demonów była martwa, druga miała też się wybrać na tamten świat. Błyskawice, kule ognia i lodu, co i raz wzlatywały w powietrze trafiając zbyt powolnych. Po wygranej z Asfalothem, Dante razem z Evil odetchnęli.
    - No i jak? - spytała siadając obok łowcy.
    - Hm, nieźle. A skąd te błyskawice i kule ognia?
    - No, trochę potrafię tego przywołać. Jest jeszcze jedna rzecz. Trzeba zniszczyć te runy - i po krótkiej chwili kobieta zniszczyła je, ścierając na proch. Nikt i nic nie mogło już przywrócić ich dawnej postaci, ba nawet zdołać przywołać jakiegoś demona. Misja dobiegła końca. Droga powrotna nie okazała się tak uciążliwa jak wejście.

    ***
    Przepraszam za długą nieobecność. Miałam mieć szlaban jeszcze przez parę dni, ale udało mi się udobruchać rodziców.  Postaram się teraz wszystko nadrobić i wkleić resztę. Na najnowszy rozdział będziecie musieli jeszcze poczekać.

    niedziela, 20 czerwca 2010

    Sierra Vista.

    Sierra Vista, małe miasteczko położone daleko na południu Arizony, cel podróży Dantego i Evil, charakteryzowało się ładnym krajobrazem i bardzo gorącym klimatem. Dawniej żywe i odwiedzane przez wczasowiczów i przejeżdżających, teraz ciche i powoli opustoszałe. A to wszystko zaczęło się od przyjazdu pewnej licznej rodziny. Zamieszkali w małym i odrapanym domku na uboczu. Po pewnym czasie zniknęła mała dziewczynka. Szukano wszędzie, lecz jej nie znaleziono. Wkrótce potem zaczęło znikać coraz więcej ludzi. Zaniepokojony burmistrz polecił komendantowi policji, by ten osobiście zajął się tą sprawą. No i zajął się, gdyż sam po dwóch dniach przepadł bez wieści, jadąc do pracy. W mieście zapanowała panika. Zaczęły krążyć plotki, że to ta nowa rodzina przeprowadza diabelskie sztuki i porywają ludzi w tym celu. Jednego upalnego i wietrznego dnia, mieszkańcy pod przewodnictwem księdza, postanowili raz na zawsze skończyć z tym procederem i ruszyli do domu owej rodziny. Dom jak to dom, umiejscowiony był całkowicie na uboczu, z dala od głównej drogi. Kiedy tam wszyscy zajechali, stanęli jak wryci. Widok nie był imponujący. Tynk dawno odpadł z murów, w dachu widniały dziury, zamiast okien i drzwi był nylon lekko powiewający na wietrze. A działka zarośnięta krzakami i innymi chwastami. Po prostu kompletna ruina. Tak jakby nikt tu od dawna nie mieszkał.
    - Mike, co to ma wszystko znaczyć? Przecież mówiłeś, że się tu wprowadzili - zaczął szeptać ksiądz.
    - N...nie wiem. Przysięgam, że to tu się wprowadzili. Pytali o drogę, to im pokazałem. W nic mnie nie mieszajcie!! Znikam stąd, wam radzę to samo. Miasto jest nawiedzone!! - wrzeszczał mężczyzna, a głos mu drżał jak osika na wietrze. Uciekł, po prostu zwiał. Wśród zebranych wkradł się strach, który narastał z każdą chwilą i oddechem. Zaniepokojeni ludzie zaczęli się wyłamywać. Niektórzy podążyli ścieżką Mike'a i również się ulotnili.
    - Stać!! Stać i nie ruszać się!! - darł się ksiądz. - Odprawię egzorcyzmy i na powrót miasto stanie się żywe!! - dodał starając się na poważny i spokojny ton głosu. Sam jednak nie był co do tego przekonany. Bał się, jakże bardzo się bał. Po wyszeptaniu kilku formułek, nic się nie stało. Wśród tłumu zapanowała niczym nie zmącona i groźna cisza. Atmosfera wokół domu zgęstniała wchłaniając każdy oddech, radość i nadzieję na lepsze jutro, niczym czarna dziura w kosmosie, która wchłania światło. Wiatr już tak nie wiał intensywnie. Ksiądz odczekał jeszcze chwilę i odezwał się patetycznie.
    - Mieszańcy Sierra Vista, zło zostało wypędzone!! - zakrzyknął naciskając na ostatnie słowa. Zebrani odetchnęli z ulgą i radując się powrócili do mieszkań. Niestety radość była krótkotrwała, a to z tego względu, że po dwóch tygodniach koszmar powrócił ze zdwojoną siłą. Najpierw zniknął ksiądz.

    ***


    Troje podróżnych dotarło do miasteczka późnym popołudniem. Słońce powoli i mozolnie zaczęło wędrówkę ku zachodowi, ciągle jeszcze lejąc żar. A mieścina nie napawała entuzjazmem. Niegdyś ruchliwe i żyjące miasteczko, lecz teraz ciche i wyludnione. W atmosferze panował strach i przygnębienie. Mieszkańcy bali się o jutro, czy przeżyją czy umrą. Nikt tego nie wiedział.
    - Ładnie by tu było, gdyby nie ta cisza i śmierć wisząca w powietrzu - syknęła Evil. - To jak się sprawa przedstawia Morisson?
    - Jedziemy do burmistrza - sapnął menedżer, co i raz wycierając czoło. „Co za upał, jakby ktoś to robił specjalnie" - pomyślał starszy mężczyzna.
    W urzędzie miasta, tak jak i wszędzie, panowała cisza. Sporadycznie ktoś wychylał się, by spojrzeć na przybyłych. Ludzi opanował strach przed wszystkim co się rusza.
    - Co za miłe przywitanie - syknął Dante.
    - Nie bądź sarkastyczny, zdarzyła się tu tragedia. Ludzie nie ufają nikomu - odparł Morisson. - My do burmistrza - zwrócił się do skulonej kobiety, pełniącej funkcję sekretarki.
    - Proszę zaczekać w biurze, zaraz Burmistrz państwa przyjmie - szepnęła zlęknionym głosem i zaszyła się w aktach, spoglądając na nich ukradkowo .
    Biuro burmistrza nie prezentowało się najlepiej. Niegdyś czyste i schludne teraz zaniedbane. Nikt nie miał woli by cokolwiek robić. W zaistniałej sytuacji pozostało tylko czekać na śmierć. Łowcy zajęli wąską kanapę, Morisson wolne krzesło. Nikt nic nie mówił, zajęty własnymi myślami. Po kilkunastu minutach usłyszeli rozmowę.
    - Panie burmistrzu, już są. Czekają w biurze - poinformowała sekretarka.
    - Dobrze - odrzekł sucho wchodząc do gabinetu. - Dzień dobry, przepraszam za zwłokę - odrzekł taksując wzrokiem nowo przybyłych.
    - Morisson - przywitał się menedżer.
    - Może dość tych czułości, co. Mów pan w czym rzecz, bo zaraz zasnę - syknął Dante ziewając, za co dostał sójkę w bok od Evil.
    - To stało się wraz z przybyciem do miasta tych ludzi - rzekł smętnym głosem burmistrz wskazując na zdjęcie. - Potem wszystko przebiegło jak w koszmarze. Ludzie znikali jeden po drugim. Nie wiem, co za tym stoi, czy to demony, czy może fatum. Nie można nic zrobić. Większość uciekła, ale i tak pewnie to ich tam dopadło. Tu po prostu już tylko czekamy na śmierć. Błagam was, jeśli jesteście w stanie, pomóżcie nam. Zapłacę tyle ile się da.
    - A co z gwardią? - spytał Morisson.
    - Oni nie poradzą sobie z tym. Proszę jeszcze raz, pomóżcie nam - błagał roztrzęsionym głosem burmistrz.
    - Dobrze. Pomożemy. Ale ustalmy coś, płatne z góry i tylko gotówka. Nic innego nie przyjmuję - rzekł łowca.
    - Dobrze. Dziękuję - sapnął z ulgą burmistrz. I znów wyszli na skwar lejący się z nieba. Musieli jeszcze znaleźć jakiś nocleg. Niedługo musieli go szukać. Jedyny, tani i mały motel znajdował się niedaleko urzędu miasta. Choć z zewnątrz wyglądał obskurnie, to w środku było chłodno i przytulnie. Niestety była tylko mała niedogodność, jeśli wierzyć słowom recepcjonisty. Był jeden wolny pokój. Nie spodobało się to Evil. "No cóż, jakoś to przeżyje" - pomyślała z niesmakiem.
    - Dobra, bierzemy - warknął Dante niecierpliwie. Wychodząc zamruczał pod nosem kilka niecenzuralnych słów w stronę recepcji.
    - Mówiłeś coś? - szepnęła kobieta.
    - Nie - odparł.
    - Ustalmy sprawę jasno - rzekła po chwili, wchodząc do pokoju. - Kto śpi na łóżku?
    - Dobra, ty. Ja będę spał na kanapie - mruknął od niechcenia. Znów zapadła cisza, której żadne z nich nie chciało przerywać bezsensowną paplaniną. Kobieta szybko wskoczyła do łóżka. Zmęczona dziennym upałem po kilkunastu minutach usnęła.


    Co to za światło? Hej, jest środek nocy!!! Wyłączcie to, bo pozabijam!!! Do cholery jasnej, co u licha się dzieje!!!... Dante? Ej, Dante, jesteś tu?... Nic. Zero oddźwięku... "Gdzie on się podział?" - myślała. I gdzie ja jestem? Co to za miejsce??... Hm, telefon... Christoph...zadanie... Sierra Vista... Ach już wiem. Pamiętam, jest dobrze. ... Nie... Nie jest dobrze. To nie Sierra Vista!!!...NIE... TO NIE MOŻE BYĆ...
    - To nie dzieje się znowu!! Nie!!! Nie chcę!!! - zaczęła powtarzać najpierw w myślach, potem na głos, lecz wszystko powróciło, klatka po klatce, jak by było przewinięte z filmu.
    Krew, wszędzie jej pełno. Na ulicach, budynkach. NIE!!! I rozczłonkowane ciała, twarze w zastygłym przerażeniu.
    - NIE, TO NIE DZIEJE SIĘ PONOWNIE!!! NIE!!! - powtórnie wmawiała sobie.
    Krzyk.... UCIEKAJ!!!.... Nie, zostawcie cię!! - chciała pomóc, lecz sparaliżowana strachem nie mogła się ruszyć. Trzask łamanych kości. ... Krzyk kobiety. ... UCIEKAJ!!! ... znów trzask i odgłos rozrywający. ... UCIEKAJ!!! tym razem bardzo słaby szept. Uciekajjj!!! ... Koniec. ... Mrok spowijający cały świat i zakrywający dramat przed oczyma ludzkimi."


    - Aaaa - wrzasnęła łowczyni zrywając  się z łóżka i budząc drzemiącego mężczyznę.
    - Do diabła!! Co cię napadło?! Środek nocy kobieto!! - warknął rozzłoszczony Dante.
    - Przepraszam - szepnęła i szybko ulotniła się z pokoju.